Zeby nie bylo tak prozno i leniwie, postanowilem zwiedzic Sarasote, moja ulubiona miejscowosc w Stanach. Niestety tutaj troche sie zawiodlem.
Fakt, domy sa tu przepiekne ( mieszka tu sama Ophra) , okolica jest zielona i bajkowa, a klimat idealny. Ale samo centrum Sarasoty, poza butikami, wiezowcami, i biurami deweloperskimi, nie za wiele ma do zaoferowania. Kilka kosciolow, sklepy artystyczne, i wykatkowo piekna zatoka dla yachtow wraz z sympatycznym parkiem. Cale miasto az ocieka bogactwem, widac, dlaczego sa tutaj az takie ladne domy. Kazdy kolejny domek, kazda dzielnica, i posiadlosc prezentuje sie wyjatkowo okazale, a do tego lokalizacja jest wprost idealnym miejscem do zycia.
Ale po tych "ochach, i achach" pora na glowny punkt programu - #1 beach in US, Siesta beach.
Pogoda idealna, piasek bajkowy ( probke jego mam w Gliwicach), i ciepla zatoka meksykanska. Nie znam lepszego miejsca na opalanie sie :) do tego idealnym dopelnieniem byl zimny Bud Light ( koniecznie w puszcze, szklo jest zakazane na plazy) i tak moglbym spedzac kazdy dzien :)
Sielanka jednak szybko sie skonczyla, bo jak zwykle ograniczal mnie czas ( szybko dla mnie, bo opalanie i plywanie trwalo 4 h).
Wieczorem wybralismy sie z Darkiem na pyszne burgery i skrzydelka do lokalnego baru sportowego, gdzie ogladalem oszalamiajaca porazke Washington Redskins :)
Zdecydowanie mozna uznac ten dzien za mily lekki i przyjemny :) i chyba ostatni taki, bo teraz trzeba nabrac tempa i odrobic kilka mil (piatek bedzie rekordowy pod wzgledem dlugosci przejazdu), a przede mna zwiedzanie Savannah, DC, NYC, i Bostonu, a na to tylko 5 dni :(
Czas leci tu dla mnie nieublaganie szybko, nawet pomimo mojego zawrotnego tempa podrozy i niewyobrazalnej ilosci wrazen, ktorych nawet nie sposob opisac.
Coz...Hit The Road Greg ....
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz