Witam.
Strasznie trudny temat wybralem sobie na dzis, bo pisanie o jedzeniu, chcac nie chcac bedzie bardzo subiektywne. Jezeli do tego dodac niezbyt pochlebna opinie o jedzeniu w Stanach, to podejmuje sie wrecz karkolomnego wyczynu...ale sprobuje wam przedstawic moj punkt widzenia w tej sprawie.
Zaczne moze od tego, ze bedac gdziekolwiek na swiecie, zawsze staram sie aby w mojej diecie dominowalo lokalne jedzenie. Oczywiscie, czesto jest to okupione pewnymi sensacjami zoladkowymi, ale w koncu jestem podroznikiem :p
Podobnie bylo tez tutaj. Postanowilem...zero wloskiego jedzenia, zero meksykanskiego, polskiego, chinskiego, itd. Jem to co w duzej mierze wyroslo na amerykanskiej ziemi, i z czego slynie ameryka.
Zanim powiem co i jak, krotkie sprostowanie... Ameryka wielu polakom kojarzy sie z hamburgerami i frytkami z McDonaldsa, wzglednie tymi z naszych straganow hamburgerowych. W rzeczywistosci jest tak, ze McDonaldowe burgery, to troche karykatura tych prawdziwych. Na pewno smak ameryki lepiej oddaje w Polsce Whooper z Burger Kinga. Wiec jesli ktos poczuje po przeczytaniu tego posta ochote na prawie prawdziwego burgera, najblizszy Burger King jest w Bytomskiej Agorze :)
Zaczynamy....
Burgery.
Cos z czego slynie ameryka, czyli soczyste mielone mieso wolowe, smazone lub grillowane, podawane w slodkiej bulce z dodatkiem salaty, pomidorow, sera, etc. W zasadzie dostepne w kazdym amerykanskim barze. Czasem lepsze, czasem gorsze, ale nigdy nie przypominaja tych z McDonaldsa. Za bardzo grube, duzo bardziej tresciwe, i moim zdanie o niebo lepsze.
Jesli chodzi o bare ktore przetestowalem, polecam sieci : hooters (o nich pozniej), wendys, burger king, i przedewszytskim niepozorne Five Guys Burgers. Trafilem tam z polecenia amerykanow, zupelnie niepozorna knajpka (bez alkoholu !), bez tv, ze slabym wystrojem. Menu bardzo, bardzo ubogie, ale za to...mhm...pycha. Siec wygrywa corocznie wszytskie konkursy kulinarne, a amerykanie wprost ja uwielbiaja. Fenomen polega na robieniu burgerow wg starej receptury. Zero polepszaczy, wszystko naturalne. Frytki wygladaja jak te wyciete z ziemniakow (czasem widac jeszcze skorke), dodatki do burgerow wybierami samy, a cena jest bardzo przyzwoita. Dla mnie to takie amerykanskie must be.
Wingsy.
Bardzo popularne w Stanach skrzydelka podawane w sosie bbq badz teriaki. Generalnie bardzo fajna przekaska, chociaz ja raczej za nimi nie przepadam. Zamiennie mozecie sobie zamowic tenders, czyli poledwiczki drobiowe...moj przysmak, i niezbyt duze porcje(o tym tez pozniej). Drob najlepiej smakowac w buffalo wings, lub hooters.
Steki
Oooo tak, prawdziwe tresciwe amerykanskie jadlo. Jezeli samkuja wam steki w Polsce, w stanach sie w nich zakochacie. Jezeli nie lubicie, w Stanach polubicie. Naprawde rewelacyjne mieso, podawane z frytkami, ziemniakami pieczonymi, lub puree. Naprawde kawal solidnej dawki protein, w konkurencyjnej do Polski cenie. Jesli chodzi o miejsce, to dobrze zdac sie tu na opinie amerykanow, jest tylko kilka sieciowek ktore serwuja dobre steki, reszta to tak zwane lokalne bary.
Sniadania
W Stanach zupenie inne niz w Polsce. Bardzo czesto na slodko ( znane niektorym amerykanskie pancake z syrope klonowym), sandwicze (polecam subway'a), jajka w kazdej postaci, bekon, i najfajniejsze czyli kawa z ekspresu, ktora jest dolewana za darmo, jesli tylko zblizycie sie do dna :)
Sniadania obecnie serwuja wszystkie sieciowe bary, w porze do 11, ale najabrdziej amerykansko jest w Dennys i waffle house (prawdziwie amerykanski bar, musicie tam byc).
Ceny
Ceny w amerykanskich barach byly podczas mojej proprzedniej wizyty w 2008 r dokladnym odzwierciedleniem naszych. Wtedy dolar kosztowal 2 zl. Teraz ceny w dolarach praktycznie pozostaly bez zmian, ale za przecietny obiad zaplacicie w zlotowkach juz nieco wiecej. Moja srednia oscylowala w granicach 15$ z napiwkiem (min 20%). tak wiec, nie bylo bardzo drogo, ale w porownaniu do dolara za 2 zl, bylo smutniej :) najdrozsze sa oczywiscie ekskluzywne kanjpy w downtown, dlatego jesli ktos zglodnieje podczas wycieczki po manhattanie, najlepiej wybrac sieciowke :)
Porcje
No wlasnie, moim zdaniem glowna przyczyna otylosci w Stanach. Fakt, jedzenie samo w sobie tez nie jest super zdrowe, ale z tego co wiem to Polska kuchnia tez nie grzeszy zdrowiem :) amerykanie natomiasta jadaja monstrualne porcje. Dwa przyklady.
Podczas wziyty w mcdonaldsie zamowilem cheesburgera i male frytki. Dostalem cheesburgera, i frytki wielkosci naszych najwiekszych. Powiedzialem, ze to pomylka, bo chcialem male. A facet na to...to sa najmniejsze ! :)
Drugi przyklad five guys burger, chcialem najmniejsza porcje. Musialem wybrac zestaw dla dzieci, w ktorym wielkosc frytek zakrywala caly duzy talerz, a cheesburger mial wielkosc niezlego sachobowego i wysokosc 2 big macow :) a pomyslcie ze sa jeszcze wersje mala, srednia, duza i mega :) i amerykanie wybieraja wlasnie najczesciej ta mega...
Lokalne specjaly
Jedzenie to nie tylko to serwowane w restauracjach. Amerykanie, zdecydowanie rzadziej niz polacy, ale od swieta sami tez gotuja. Dlatego jesli ktos was zaprosi na obiad skorzystajcie. Moze i kuchnia nie zawsze jest tam taka jaka lubicie, ale np najlepszego hamburgera jadlem podczas osiedlowego barbecque :)
Hooters
Siec restauracji amerykanskich (najblizsza w Pradze), ktora jest polaczeniem sportowego pubu (naliczylem w jednym z nich 20 tv 50'i 4 rzutniki :) i amerykanskiej restauracji z bardzo dobrym amerykanskim jedzeniem. Co jest niezwyklego w tym barze? Poza swietna atmosfera, ktora tworza amerykanie, ogladajac tam mecze, wyscigi, itp. Polityka restauarcji polega na tym aby kelnerkami byly mlode dziewczyny, o dosyc atrakcyjnych ksztaltach, ktore ubrane sa w krotkie shorty i...mhm...lekko opinajace bluzeczki :) stroj stylizowany na ubior cheerliderek. Dodatkowo dziewczyny te, w zasadzie zawsze, same z siebie rozmawiaja z klientami, czasem nawet potrafia sie przysiasc. I zeby nie budzic zgorszenia, to nie jest jakis klub erotyczny, bo do hooters przychodza cale rodziny, i robia sobie zdjecia z kelnerkami. Dziewczyny sa zawsze usmiechniete, klienci zawsze zadowoleni, a z pewnych zrodel wiem, ze napiwki sa tam rekordowo wysokie:) jak mozna sie przeciez oprzec uroczej blondynce ktora z amerykanskim usmiechem, zagaduje was, bardzo kulturalnie pyta, a momentami nawet stara sie nawiazac znajomosc. Dodatkowo swietne jedzenia sprawia, ze z hooters klienci zawsze wychodza z rogalem na buzi, no chyba ze ich ukochana druzyna, wlasnie przegrala mecz :)
I w zasadzie to tyle w kwestii jedzenia. Jesli cos mi sie jeszcze przypomni, pojawi sie w poscie z ciekawostkami. Jeszcze raz goraco was zachecam do zasmakowania prawdziwej amerykanskiej kuchni, wizyty w hooters, i kawy na sniadanie.
Do zobaczenia na Interstate :)
sobota, 1 października 2011
piątek, 30 września 2011
Perfect day ?
I stalo sie, wczoraj ok 20 czasu lokalnego dotarlem do Chicago, konczac tym samym wielka petle obejmujaca lacznie 12 stanow.
Nie wiem czy wy tak macie, ale ja zawsze podczas wakacji, mam ochote, zeby ten ostatni dzien byl idealny. Chce wowczas jak najwiecej zwiedzic, zobaczyc, zrobic, itd. Czy moj ostatni dzien podrozy byl idealny ? Raczej nie, przyrownujac go do wizyty w Nowym Orleanie, emocjonujacego dnia w Teksasie, czy blogiego lenistwa na Florydzie, dzien byl zwyczajny. Ale zwyczajny podczas takiej wyprawy, wcale nie oznacza nudny...zreszta posluchajcie sami...
Dzien rozpoczalem wybitnie wczesnie (ogromne podziekowaia kierowcy trucka, ktory przez godzine pod oknem motelu meczyl swoj silnik :). Ale humoru mi to nie zepsulo, wrecz przeciwnie, uznalem ze dzieki temu moj dzien bedzie dluzszy. Z samego rana postanowilem wybrac sie na zwiedzanie Louisville. To najwieksze miasto w Kentucky, zaskoczylo mnie calkiem przyjemnym downtown. Tradycyjnie sporo tu wiezowcow, ale rownoczesnie jest tu tez sporo starej architektury, a miasto wiele tez zyskuje dzieki obecnosci rzeki Ohio.
O Kentucky musicie wiedziec jedna wazna rzecz, stan ten amerykaonom kojarzy sie glownie z rolnictwem. Jest tu mnostwo pol, hoduje sie miliony kur, a liczba koni jest prawie rowna liczbie mieszkancow :) no wlasnie...konie...sa w calym stanie wszechobecne. Znajduja sie tutaj najslynniejsze na siwecie hodowle, na wystawy przyjezdzaja ludzie z calego swiata, a coroczne wyscigi konne sa znane w calym jezdzieckim swiecie. Jesli wiec jestescie milosnikami jezdziectwa, badz kurczakow:) nie mozecie ominac Kentucky :)
Zaserwowalem wiec sobie kurczakowe sniadanie w postani foot long sandwich from subway..pycha. Pozniej kawka, krotki spacer po Louisville. I w droge...
Kolejnym punktem dnia byla wizyta w jednym z najwiekszych w stanach Outlet center. O zakupach juz pisalem, ale dodam moze jeszcze jedna wazna informacje. Jezeli zalezy wam na odziezy nieco cieplejszej, nie szukajcie jej na Florydzie :) im bardziej na polnoc tym znacznie nizsze ceny i wiekszy wybor. Polecam szczegolnie bardzo tania Columbia, north face, czy timberland.
Po oproznieniu portfela :( udalem sie napelnic zoladek. Udalem sie do polecanego przez amerykanow five guys burger. Co to za miejsce, i dlaczego akurat trzeba je odwiedzic, dowiecie sie z posta, ktory w calosci poswiece jedzeniu w stanach :)
Ostatnim juz miastem na mojej drodze bylo Indianapolis w stanie Indiana :)
Nie wiem jak wam, ale mi to miasto kojarzy sie tylko z jednym...
I powiem wam nie tylko mi :) miasto na kazdym kroku przypomina, ze jest stolica sportow motorowych. Strasznie to dziwne, bo podczas spaceru w Louisville, gdzie sie nie obejrzycie widzicie symbolike jezdziecka, a 150 mil dalej to samo tylko zwiazane z samochodami :)
Zwiedzanie zaczalem oczywiscie od slynnego toru wyscigowego. Wrazenie niesamowite. Po drodze mijalem juz kilka torow Nascar, ale zaden nie byl tak imponujacy jak ten w Indy. Dodatkowo mocno przystosowany pod turystow. Za 5$ mozecie objechac specjalnym busem caly tor (niestety wczoraj testowano samochody, wiec tor byl nieczynny), rowniez za 5$ mozna zwiedzic niesamowite muzeum wyscigowe. Macie tam ok 100 wyscigowek, glownie tych sprzed pol wieku. Wrazenie...niesamowite. Szkoda tylko , ze koncentruja sie tam raczej na indy cup niz na formule 1. No coz, amerykanie twierdza ze nasza f1 jest smiertelnie nudna :) nie to co 400 kolek po elipsie :)
Niestety dalsza czesc zwiedzania zepsula mi burza, uznalem jednak ze to znak, a poniewaz bylem juz bardzo zmeczony, nawet troche mnie on ucieszyl. Zafundowalem sobie w pelni samochodowe zwiedzanie miasta :) calkiem fajna sprawa, ale nieco trudniej jest robic zdjecia, zmieniac pasy, podziwiac widoki, i jeszcze jechac do celu :) polecam bawic sie w tego rodzaju turystyke w dwie osoby:)
No coz...i raptem 3 h pozniej, wjezdzalem juz noca do imponujacego chicago, zeby rowno o 20 25 zakonaczyc wyprawe.
Ale prosze panstwa, to jeszcze nie koniec, zamierzam pisac posty az do powrotu do Polskie, dlatego smialo prosze sledzic bloga, bo jeszcze min.o jedzeniu w Stanach, ciekawostki z podrozy, relacja z pobytu w Chicago, i podsumowanie :)
A zeby podgrzac troche emocje, ostygle po Florydzie oglaszam konkurs...
Kto powie, ile mil, przejechalem podczas calej podrozy w Stanach. MIL !
Ci ktorzy sledzili bloga, wiedza mniej wiecej gdzie bylem, oczywiscie w gre wchodzi element hazardu, bo przeciez, troche mil przybylo podczas roznego rodzaju zjazdow z trasy :)
Dla osoby ktora bedzie najblizej, jakas amerykanska nagroda :)
To tyle na razie, zbieram sie i jade oddac moja Toyote :)
Nie sadzilem ze tak bardzo zzyje sie emocjonalnie z tym nudnym srebrnym bolidem :) bedzie mi troche brakowalo mojej Camry :)
Ciao...i do uslyszenia...
Nie wiem czy wy tak macie, ale ja zawsze podczas wakacji, mam ochote, zeby ten ostatni dzien byl idealny. Chce wowczas jak najwiecej zwiedzic, zobaczyc, zrobic, itd. Czy moj ostatni dzien podrozy byl idealny ? Raczej nie, przyrownujac go do wizyty w Nowym Orleanie, emocjonujacego dnia w Teksasie, czy blogiego lenistwa na Florydzie, dzien byl zwyczajny. Ale zwyczajny podczas takiej wyprawy, wcale nie oznacza nudny...zreszta posluchajcie sami...
Dzien rozpoczalem wybitnie wczesnie (ogromne podziekowaia kierowcy trucka, ktory przez godzine pod oknem motelu meczyl swoj silnik :). Ale humoru mi to nie zepsulo, wrecz przeciwnie, uznalem ze dzieki temu moj dzien bedzie dluzszy. Z samego rana postanowilem wybrac sie na zwiedzanie Louisville. To najwieksze miasto w Kentucky, zaskoczylo mnie calkiem przyjemnym downtown. Tradycyjnie sporo tu wiezowcow, ale rownoczesnie jest tu tez sporo starej architektury, a miasto wiele tez zyskuje dzieki obecnosci rzeki Ohio.
O Kentucky musicie wiedziec jedna wazna rzecz, stan ten amerykaonom kojarzy sie glownie z rolnictwem. Jest tu mnostwo pol, hoduje sie miliony kur, a liczba koni jest prawie rowna liczbie mieszkancow :) no wlasnie...konie...sa w calym stanie wszechobecne. Znajduja sie tutaj najslynniejsze na siwecie hodowle, na wystawy przyjezdzaja ludzie z calego swiata, a coroczne wyscigi konne sa znane w calym jezdzieckim swiecie. Jesli wiec jestescie milosnikami jezdziectwa, badz kurczakow:) nie mozecie ominac Kentucky :)
Zaserwowalem wiec sobie kurczakowe sniadanie w postani foot long sandwich from subway..pycha. Pozniej kawka, krotki spacer po Louisville. I w droge...
Kolejnym punktem dnia byla wizyta w jednym z najwiekszych w stanach Outlet center. O zakupach juz pisalem, ale dodam moze jeszcze jedna wazna informacje. Jezeli zalezy wam na odziezy nieco cieplejszej, nie szukajcie jej na Florydzie :) im bardziej na polnoc tym znacznie nizsze ceny i wiekszy wybor. Polecam szczegolnie bardzo tania Columbia, north face, czy timberland.
Po oproznieniu portfela :( udalem sie napelnic zoladek. Udalem sie do polecanego przez amerykanow five guys burger. Co to za miejsce, i dlaczego akurat trzeba je odwiedzic, dowiecie sie z posta, ktory w calosci poswiece jedzeniu w stanach :)
Ostatnim juz miastem na mojej drodze bylo Indianapolis w stanie Indiana :)
Nie wiem jak wam, ale mi to miasto kojarzy sie tylko z jednym...
I powiem wam nie tylko mi :) miasto na kazdym kroku przypomina, ze jest stolica sportow motorowych. Strasznie to dziwne, bo podczas spaceru w Louisville, gdzie sie nie obejrzycie widzicie symbolike jezdziecka, a 150 mil dalej to samo tylko zwiazane z samochodami :)
Zwiedzanie zaczalem oczywiscie od slynnego toru wyscigowego. Wrazenie niesamowite. Po drodze mijalem juz kilka torow Nascar, ale zaden nie byl tak imponujacy jak ten w Indy. Dodatkowo mocno przystosowany pod turystow. Za 5$ mozecie objechac specjalnym busem caly tor (niestety wczoraj testowano samochody, wiec tor byl nieczynny), rowniez za 5$ mozna zwiedzic niesamowite muzeum wyscigowe. Macie tam ok 100 wyscigowek, glownie tych sprzed pol wieku. Wrazenie...niesamowite. Szkoda tylko , ze koncentruja sie tam raczej na indy cup niz na formule 1. No coz, amerykanie twierdza ze nasza f1 jest smiertelnie nudna :) nie to co 400 kolek po elipsie :)
Niestety dalsza czesc zwiedzania zepsula mi burza, uznalem jednak ze to znak, a poniewaz bylem juz bardzo zmeczony, nawet troche mnie on ucieszyl. Zafundowalem sobie w pelni samochodowe zwiedzanie miasta :) calkiem fajna sprawa, ale nieco trudniej jest robic zdjecia, zmieniac pasy, podziwiac widoki, i jeszcze jechac do celu :) polecam bawic sie w tego rodzaju turystyke w dwie osoby:)
No coz...i raptem 3 h pozniej, wjezdzalem juz noca do imponujacego chicago, zeby rowno o 20 25 zakonaczyc wyprawe.
Ale prosze panstwa, to jeszcze nie koniec, zamierzam pisac posty az do powrotu do Polskie, dlatego smialo prosze sledzic bloga, bo jeszcze min.o jedzeniu w Stanach, ciekawostki z podrozy, relacja z pobytu w Chicago, i podsumowanie :)
A zeby podgrzac troche emocje, ostygle po Florydzie oglaszam konkurs...
Kto powie, ile mil, przejechalem podczas calej podrozy w Stanach. MIL !
Ci ktorzy sledzili bloga, wiedza mniej wiecej gdzie bylem, oczywiscie w gre wchodzi element hazardu, bo przeciez, troche mil przybylo podczas roznego rodzaju zjazdow z trasy :)
Dla osoby ktora bedzie najblizej, jakas amerykanska nagroda :)
To tyle na razie, zbieram sie i jade oddac moja Toyote :)
Nie sadzilem ze tak bardzo zzyje sie emocjonalnie z tym nudnym srebrnym bolidem :) bedzie mi troche brakowalo mojej Camry :)
Ciao...i do uslyszenia...
czwartek, 29 września 2011
Bliskie spotkania z natura w Tennesee...
Witam was w przedostatni juz dzien wielkiej wyprawy, Road Trip 2011. Troche przykro pisac , ze jest to juz prawie koniec tej niesamowitej przygody. Jak dzis pamietam kiedy wsiadajac do Toyoty, opuszczalem granice Chicago, a jutro przed polnoca petla zostanie zamknieta.
To, ze do konca pozozstala juz raptem doba, nie oznacza, ze sroda nie obfitowala w kolejne niesamowite atrakcje. Zupelnie spontaniczny nocleg w Monteagle ( planowalem spac w Nashville), oraz wieczorna rozmowa z nie do konca 'straight' recepcjonista ( o tych w motelach moznaby napisac ksiazke :) ktory podsunal mi pomysl aby odwiedzic lokalny park narodowy. No wlasnie, z parkami w Stanach mam pewien problem. Najpierw zastala mnie gwaltowna burza na Florydzie, potem przez ponad godzine szukalem wodospadu w Chattatunga ( i nie znalazlem), a i teraz w tennesee, wycieczka do praku okupiona byla kilku milami poszukiwan. Niestety POI Tom toma jesli chodzi o cuda natury pozostawia wiele do zyczenia :) ostatecznie zdecydowalem, ze najpierw pojade do centrum informacji turystycznej, a potem juz ze wskazowkami do malowniczego savage gulf (20 mil).
Ci, ktorzy mnie znaja, wiedza, ze nie jestem raczej fanem pomnikow przyrody, ale to co zastalem ( po raptem 30 min marszu, po super zadbanej sciezce) bylo wprost olsniewajace. Odsylam tutaj do zdjec na FB. Musze przyznac, ze moim bledem bylo bagatelizowanie przyrody stanow zjednoczonych. Nastepnym razem na pewno go naprawie :)
Swietna sprawa byl tez dojazd do parku. Rowna jak stol droga lokalna, wiodla przez malownicze gorskie miejscowosci, gdzie domki wygladaly tak jak na starych filmach o ameryce. Podczas calego pobytu w Stanach slyszalem wiele dziwnych akcentow. Ludzie z Tennesee maja jednak najciekawszy :) niesamowicie wyciagaja samogloski, i brzmi to tak okropnie amerykansko :)
Zanim oczarowany przyroda Tennesee (gory, mnostwo zieleni, przepiekne widoki) opuscilem to miejsce, postanowilem jeszcze w tempie ekspresowym zwiedzic nashville. Miasto ktore uznawane jest w usa za stolice muzyki, w ciagu dnia jest fantastycznym przykladem polaczenia nowoczesnosci i tradycji.
Moim nastepnym punktem dnia bylo dotarcie do Louisville, juz w Kentucky. Poniewaz dzis spedzam ostatnia noc postanowilem troche zaszalec, i wybralem nieco lepszy sieciowy motel, w centrum Louisville. Przedemna calkiem przyjemna noc, wiec w tym momencie koncze post, aby jak najwiecej nacieszyc sie tym przytulnym i zadbanym pokojem (a glownie bezplatna kablowka :)
Do uslyszenia...
To, ze do konca pozozstala juz raptem doba, nie oznacza, ze sroda nie obfitowala w kolejne niesamowite atrakcje. Zupelnie spontaniczny nocleg w Monteagle ( planowalem spac w Nashville), oraz wieczorna rozmowa z nie do konca 'straight' recepcjonista ( o tych w motelach moznaby napisac ksiazke :) ktory podsunal mi pomysl aby odwiedzic lokalny park narodowy. No wlasnie, z parkami w Stanach mam pewien problem. Najpierw zastala mnie gwaltowna burza na Florydzie, potem przez ponad godzine szukalem wodospadu w Chattatunga ( i nie znalazlem), a i teraz w tennesee, wycieczka do praku okupiona byla kilku milami poszukiwan. Niestety POI Tom toma jesli chodzi o cuda natury pozostawia wiele do zyczenia :) ostatecznie zdecydowalem, ze najpierw pojade do centrum informacji turystycznej, a potem juz ze wskazowkami do malowniczego savage gulf (20 mil).
Ci, ktorzy mnie znaja, wiedza, ze nie jestem raczej fanem pomnikow przyrody, ale to co zastalem ( po raptem 30 min marszu, po super zadbanej sciezce) bylo wprost olsniewajace. Odsylam tutaj do zdjec na FB. Musze przyznac, ze moim bledem bylo bagatelizowanie przyrody stanow zjednoczonych. Nastepnym razem na pewno go naprawie :)
Swietna sprawa byl tez dojazd do parku. Rowna jak stol droga lokalna, wiodla przez malownicze gorskie miejscowosci, gdzie domki wygladaly tak jak na starych filmach o ameryce. Podczas calego pobytu w Stanach slyszalem wiele dziwnych akcentow. Ludzie z Tennesee maja jednak najciekawszy :) niesamowicie wyciagaja samogloski, i brzmi to tak okropnie amerykansko :)
Zanim oczarowany przyroda Tennesee (gory, mnostwo zieleni, przepiekne widoki) opuscilem to miejsce, postanowilem jeszcze w tempie ekspresowym zwiedzic nashville. Miasto ktore uznawane jest w usa za stolice muzyki, w ciagu dnia jest fantastycznym przykladem polaczenia nowoczesnosci i tradycji.
Moim nastepnym punktem dnia bylo dotarcie do Louisville, juz w Kentucky. Poniewaz dzis spedzam ostatnia noc postanowilem troche zaszalec, i wybralem nieco lepszy sieciowy motel, w centrum Louisville. Przedemna calkiem przyjemna noc, wiec w tym momencie koncze post, aby jak najwiecej nacieszyc sie tym przytulnym i zadbanym pokojem (a glownie bezplatna kablowka :)
Do uslyszenia...
środa, 28 września 2011
Oh Atlanta, I hear you calling...
Dzien dobry drodzy czytelnicy, mojego skromnego posta.
I also want to say hello to english readers, who cannot understand a single word of my posts. I promise, next moth there will be short english version, after i upload some pictures.
Dzisiejszy dzien przeznaczylem na 'odhaczenie' kolejnego stanu,i jak najdluzsza podroz za dnia, mile mnie juz tak nie gonia jak w Teksasie czy Oklahomie.
Georgia (nie mylic z Gruzja) postanowila dac mi malego pstryczka w nos, i udowodnic, ze tak malo 'medialny' stan potrafi rzucic na kolana...ale po kolei.
Do Georgii wjechalem stosunkowo wczesnie, za sprawa noclegu w Rest Arei na Florydzie. To wlasnie moj spsob na lekkie podgonienie terminarza. Nie mozna sie dlugo wylegiwac w aucie, ogladac tv, czy spedzac zbyt duzo czasu w toalecie. Na rest arei jest bardzo...kampersko :)
Georgia juz na dzien dobry zmienia tropikalny klimat florydy w nieco bardziej 'polski'. Mamy wiec lasy, male wzniesienia, duzo zielenii, i temperature ok 26 st. Calkiem przyjemny krajobraz, zwlaszcza gdy obserwuje sie go z trzypasmowej autostrady :)
Georgia dodatkowo posiada niesamowicie piekne i ekskluzywne kurorty nad samym ocenaem. Niestety odleglosc od i75 byla zbyt duza, wiec musialem uwierzyc przewodnikowi na slowo.
Georgia to w zasadzie dwa miasta...savanah i nieco bogatatsza i bardziej nowowczesna atlanta. Postanowilem , ze zwiedze ta druga. Po pierwsze byla bardziej 'po drodze' po drugie, to gospodarz igrzysk, a takie miasta zazwyczaj oferuja wiecej atrakcji.
Prosze panstwa...trafilem do ogromnej, bogatej, i tetniacej zyciem metropolii. Moj parking szczesliwie znajdowal sie w samym centrum buisness district...
Powalajace wiezowce, ktore rownac sie moga nawet z tymi znanymi z manhattanu czy chicago. Ale to tylko przedsmak tego co to miasto ma do zaoferowania. Raptem 3 min spacerem z buisness district trafiamy do parku olimpijskiego. Niesamowicie zielony, pelen atrakcji, ze znakomitym widokiem na wiezowce. Po prostu wymarzone miejsce relaksu zestresowanych managerow, bankowcow, itp. A firm jest tu sporo...CNN, CocaCola, Sun Trust, Wells Fargo, i moglbym tak wymieniac...
Zaraz za parkiem znajduja sie dwie najwieksze atrakcje Atlanty...ogromne oceanarium z...3 zywymi wielorybami (sic!) a po drugiej stronie ...swiat coca coli.
Za wejscie do obu obiektow trzeba zaplacic 46$, 30 za oceanarium i 16 za coca cole. Niestety, limit czasu pozwolil mi wybrac tylko jeden obiekt. Padlo na coca cole (wieloryba zobacze w wielu miejscach na swiecie).
Muzeum Coca Coli, stawiam zdecydowanie jako nr 1 z wszystkich muzeow jaie widzialem w zyciu. Za 16 dolcow, macie przewodnika, kino, kino 4d (takie z ruszajacymi sie fotelami, tryskajaca woda, podmuchami powietrza...i wielewiecej), darmowa pamiatke, degustacje ponad 60 roznych napojow gazowanych w nieograniczonej ilosci, oraz naprawde ciekawe ekspozycje (z polskimi akcentami:). Calosc uzupelnia megastore, czyli sklep wielkosci tesco, z tysiacem artykulow coca coli, za nawet znosne ceny :) planowalem spedzic w muzeum godzine, wyszedlem po 4, to chyba dobra rekomendacja :)
Ale muzeum to nie wszystko, miasto naprawde urzeka architektura przy czym nie jest tak zatloczone jak Nowy Jork, i zdecydowanie bardziej czyste niz np Miami. Polecam kazdemu, kto bedzie w okolicy, dobrze nadrobic kilka mil.
Z Atlanty udalem sie jeszcze na popoludniowe zwiedzanie Chattanooga, w Tennesse. Tam zobaczylem zabytkowe lokomotywy parowe, niesamowity widok z lokalnej gory, oraz calkiem przyjemne centrum, gdzie odrobine sie posililem, truly american meal :)
No wlasnie...prosze panstwa, wyjezdzajac z Atlanty wpadlem wprost na poczatek Appalachow, przepieknego pasma gorskiego, ktore ciagnie sie wpoprzek calych Stanow, az do Kanady.
Poniewaz czas mnie juz nie goni, postanowilem spedzic dzisiejsza noc w Monteagle,tn. Ktora to stanowi przyczolek do gorskich wypraw. Jutro planuje zobaczyc lokalny wodospad, i udaje sie wprost do stolicy muzyki country Nashville :) wieczorem chce jeszcze zobaczyc amerykanska rezerwe zlota w Fort Knox, i znalezc lokum, tuz przed Louisville :)
To tyle na dzis...zdjec z dzisiejszego dnia, spodziewajcie sie kolo popoludnia na Fb.
Pozdrawiam z Mountain INN w Monteagle, TN, USA :)
I also want to say hello to english readers, who cannot understand a single word of my posts. I promise, next moth there will be short english version, after i upload some pictures.
Dzisiejszy dzien przeznaczylem na 'odhaczenie' kolejnego stanu,i jak najdluzsza podroz za dnia, mile mnie juz tak nie gonia jak w Teksasie czy Oklahomie.
Georgia (nie mylic z Gruzja) postanowila dac mi malego pstryczka w nos, i udowodnic, ze tak malo 'medialny' stan potrafi rzucic na kolana...ale po kolei.
Do Georgii wjechalem stosunkowo wczesnie, za sprawa noclegu w Rest Arei na Florydzie. To wlasnie moj spsob na lekkie podgonienie terminarza. Nie mozna sie dlugo wylegiwac w aucie, ogladac tv, czy spedzac zbyt duzo czasu w toalecie. Na rest arei jest bardzo...kampersko :)
Georgia juz na dzien dobry zmienia tropikalny klimat florydy w nieco bardziej 'polski'. Mamy wiec lasy, male wzniesienia, duzo zielenii, i temperature ok 26 st. Calkiem przyjemny krajobraz, zwlaszcza gdy obserwuje sie go z trzypasmowej autostrady :)
Georgia dodatkowo posiada niesamowicie piekne i ekskluzywne kurorty nad samym ocenaem. Niestety odleglosc od i75 byla zbyt duza, wiec musialem uwierzyc przewodnikowi na slowo.
Georgia to w zasadzie dwa miasta...savanah i nieco bogatatsza i bardziej nowowczesna atlanta. Postanowilem , ze zwiedze ta druga. Po pierwsze byla bardziej 'po drodze' po drugie, to gospodarz igrzysk, a takie miasta zazwyczaj oferuja wiecej atrakcji.
Prosze panstwa...trafilem do ogromnej, bogatej, i tetniacej zyciem metropolii. Moj parking szczesliwie znajdowal sie w samym centrum buisness district...
Powalajace wiezowce, ktore rownac sie moga nawet z tymi znanymi z manhattanu czy chicago. Ale to tylko przedsmak tego co to miasto ma do zaoferowania. Raptem 3 min spacerem z buisness district trafiamy do parku olimpijskiego. Niesamowicie zielony, pelen atrakcji, ze znakomitym widokiem na wiezowce. Po prostu wymarzone miejsce relaksu zestresowanych managerow, bankowcow, itp. A firm jest tu sporo...CNN, CocaCola, Sun Trust, Wells Fargo, i moglbym tak wymieniac...
Zaraz za parkiem znajduja sie dwie najwieksze atrakcje Atlanty...ogromne oceanarium z...3 zywymi wielorybami (sic!) a po drugiej stronie ...swiat coca coli.
Za wejscie do obu obiektow trzeba zaplacic 46$, 30 za oceanarium i 16 za coca cole. Niestety, limit czasu pozwolil mi wybrac tylko jeden obiekt. Padlo na coca cole (wieloryba zobacze w wielu miejscach na swiecie).
Muzeum Coca Coli, stawiam zdecydowanie jako nr 1 z wszystkich muzeow jaie widzialem w zyciu. Za 16 dolcow, macie przewodnika, kino, kino 4d (takie z ruszajacymi sie fotelami, tryskajaca woda, podmuchami powietrza...i wielewiecej), darmowa pamiatke, degustacje ponad 60 roznych napojow gazowanych w nieograniczonej ilosci, oraz naprawde ciekawe ekspozycje (z polskimi akcentami:). Calosc uzupelnia megastore, czyli sklep wielkosci tesco, z tysiacem artykulow coca coli, za nawet znosne ceny :) planowalem spedzic w muzeum godzine, wyszedlem po 4, to chyba dobra rekomendacja :)
Ale muzeum to nie wszystko, miasto naprawde urzeka architektura przy czym nie jest tak zatloczone jak Nowy Jork, i zdecydowanie bardziej czyste niz np Miami. Polecam kazdemu, kto bedzie w okolicy, dobrze nadrobic kilka mil.
Z Atlanty udalem sie jeszcze na popoludniowe zwiedzanie Chattanooga, w Tennesse. Tam zobaczylem zabytkowe lokomotywy parowe, niesamowity widok z lokalnej gory, oraz calkiem przyjemne centrum, gdzie odrobine sie posililem, truly american meal :)
No wlasnie...prosze panstwa, wyjezdzajac z Atlanty wpadlem wprost na poczatek Appalachow, przepieknego pasma gorskiego, ktore ciagnie sie wpoprzek calych Stanow, az do Kanady.
Poniewaz czas mnie juz nie goni, postanowilem spedzic dzisiejsza noc w Monteagle,tn. Ktora to stanowi przyczolek do gorskich wypraw. Jutro planuje zobaczyc lokalny wodospad, i udaje sie wprost do stolicy muzyki country Nashville :) wieczorem chce jeszcze zobaczyc amerykanska rezerwe zlota w Fort Knox, i znalezc lokum, tuz przed Louisville :)
To tyle na dzis...zdjec z dzisiejszego dnia, spodziewajcie sie kolo popoludnia na Fb.
Pozdrawiam z Mountain INN w Monteagle, TN, USA :)
wtorek, 27 września 2011
Kaprysna Floryda, i weekend pod znakiem futbolu, oczywiscie amerykanskiego...
Witam was po weekendowej przerwie. Chyba pora abym opowiedzial jak mi sie udal sloneczny relaks, i moze po krotce opowiem wam co tam ciekawego widzialem w tym roku ( to moja druga wizyta w tym magicznym stanie, poprzednio w 2008, spedzilem tam 10 cudownych dni, i odwiedzilem Miami, Key West, Sarasote, Orlando, i wiele wiecej. Odbylem tam tez mini roadtrip mustangiem cabrio, ktora wspominam z rumiencami do dzis)
W tym roku wycieczke zaczalem od malowniczej Panama City beach. To cudowny kurort na polnocy stanu, polozony nad zatoka meksykanska. Miejscowosc bardzo amerykanska, gdyz praktycznie wszyscy turysci to amerykanie (europejczycy chetniej wybieraja rejony Orlando, i Miami).
tam tez widzialem delfiny, plywajace sobie zupelnie naturalnie, jak nasze sledzie w baltyku :)
Niestety w tym roku mialem nieco mniej szczescia do pogody. O Huraganach, pisalem juz kilka postow temu. Oczywiscie uzbrojony w huriccane tracker, wiedzialem ze nie grozi mi ten zywiol (w pazdzierniku, huragany raczej omijaja juz usa), nie przewidzialem natomiast tropikalnej pory deszczowej, ktora zawedrowala nad Floryde, tuz przed moim przybyciem. Nie jest to oczywiscie nic zwiazanego z deszczowa pogoda nad Baltykiem :) jest niesamowicie goraco i parno, lokalne przejasnienia, sprawiaja ze bez problemu mozna sie opalic. Tzreba byc jednak nastawionym na bardzo bardzo intensywne i przelotne opady deszczu :)
W zasadzie to powinienem byc rozczarowany ta pogoda, ale tropikalny klimat, to tez swego rodzaju atrakcja :)
Od piatku do niedzieli , nocowalem u kuzyna, ktorego serdecznie pozdrawiam :) tradycyjnie juz, byl bardzo goscinny, jezdzilismy razem na moja ukochana siesta beach, w Sarasocie, ogladalismy NFL, i jadalismy bardzo amerykanskie przysmaki (omlet, kraby, homary, krewetki, zeberka bbq, itd). Mozna powiedziec weekend w pelni udany :) opalenizny spodziewalem sie co prawda wiekszej, ale z drugiej strony, umiarkowana ilosc slonca sprawila ze oszczedzilem sobie oparzenia, wiec licze, ze brazowa skora utrzyma sie nieco dluzej :)
W poniedzialek, postanowilem, juz samotnie, udac sie najpierw na ukochana Siesta beach (plaze na poludnie od Tampy, uznawane sa za najpiekniejsze w usa, tuz obok tych Hawaiskich). chwila relaksu na sloneczku, i wyprawa do rownie pieknego Clearwater. Niestety docierajac tam zastal mnie juz powazny deszcz i zupelny brak slonca :(
Postanowilem jednak udac sie do tajemniczo brzmiacego parku narodowego...honeymoon bay lub island.
To byl zdecydowanie dobry wybor. W zaden sposob nie przypomina to parku znanego nam z polski. Po zaplaceniu wstepu (4$) moglem swobodnie jezdzic (sic!) po terenie calego parku. Przypomina to troche scene z Parku Jurajskiego, gdzie w podobnej scenerii ( i deszczu) jedziecie waska uliczka, a wszedzie dookola prawdziwa dzungla :) mnostwo dziwnych ptakow, i innych stworzonek, a po bokach parkingi, i drogi prowadzace na plaze. Plaza byla niesamowita. Jako ze jest to rezerwat przyrody, mnostwo tam dzikich ptakow, muszli, i innego rodzaju przyrody :) ciekawa jest historia wyspy, ktora poczatkowo zasiedlona przez indian, potem skolonizowana przez nasyepcow kolumba, w 1940 roku zostala wykupiona przez buisnessmana z Nowego Jorku. Ten postanowil tam stworzyc luksusowy kurort dla turystow, a zeby naglosnic nieco sprawe oglosil, ze przyjmie za darmo wszystkich nowozencow (stad nazwa wyspy). Po dwoch latach zaprzestal tej promocji, ale nazwa pozostala. Z czasem przeksztalcono wyspe w park narodowy, dzieki czemu odzyskalo nieco dziewiczy klimat. Nie jest to jednak zupelnie dzikie miejsce, wokol plazy mnostwo lawek, bujanych lozek, dwie piekne kawiarnie, i przedewszystkim niesmaowita plaza. Fakt, ze padalo, sprawil , iz podjalem meska decyzje o powrocie do tego miejsca, w blizej nieokreslonej przyszlosci, z blizej nieokreslona partnerka :)
Po opuszczeniu wyspy udalem sie juz we 'wlasciwa' wyprawe, robiac jeszcze krotka przerwe w pieknym doku, gdzie tuz przy wodzie znajdowala sie moja ulubiona restauracja hooters...o niej moze kiedy indziej. W porcie udalo mi sie zalapac na niesmaowity zachod slonca, juz bez chmur. No i dalej wyruszylem juz w strone Atlanty :)
Zaliczylem tez ostatni 'nocleg' w strzezonej rest area (wszystkie posiadaja na Florydzie ochrone, wiec sa bardzo bezpieczne).
Pozdrawiam slonecznie wszystkich czytelnikow
Ps. Dzis wczesnym porankiem (waszego czasu) relacja z wizyty w Atlancie :)
W tym roku wycieczke zaczalem od malowniczej Panama City beach. To cudowny kurort na polnocy stanu, polozony nad zatoka meksykanska. Miejscowosc bardzo amerykanska, gdyz praktycznie wszyscy turysci to amerykanie (europejczycy chetniej wybieraja rejony Orlando, i Miami).
tam tez widzialem delfiny, plywajace sobie zupelnie naturalnie, jak nasze sledzie w baltyku :)
Niestety w tym roku mialem nieco mniej szczescia do pogody. O Huraganach, pisalem juz kilka postow temu. Oczywiscie uzbrojony w huriccane tracker, wiedzialem ze nie grozi mi ten zywiol (w pazdzierniku, huragany raczej omijaja juz usa), nie przewidzialem natomiast tropikalnej pory deszczowej, ktora zawedrowala nad Floryde, tuz przed moim przybyciem. Nie jest to oczywiscie nic zwiazanego z deszczowa pogoda nad Baltykiem :) jest niesamowicie goraco i parno, lokalne przejasnienia, sprawiaja ze bez problemu mozna sie opalic. Tzreba byc jednak nastawionym na bardzo bardzo intensywne i przelotne opady deszczu :)
W zasadzie to powinienem byc rozczarowany ta pogoda, ale tropikalny klimat, to tez swego rodzaju atrakcja :)
Od piatku do niedzieli , nocowalem u kuzyna, ktorego serdecznie pozdrawiam :) tradycyjnie juz, byl bardzo goscinny, jezdzilismy razem na moja ukochana siesta beach, w Sarasocie, ogladalismy NFL, i jadalismy bardzo amerykanskie przysmaki (omlet, kraby, homary, krewetki, zeberka bbq, itd). Mozna powiedziec weekend w pelni udany :) opalenizny spodziewalem sie co prawda wiekszej, ale z drugiej strony, umiarkowana ilosc slonca sprawila ze oszczedzilem sobie oparzenia, wiec licze, ze brazowa skora utrzyma sie nieco dluzej :)
W poniedzialek, postanowilem, juz samotnie, udac sie najpierw na ukochana Siesta beach (plaze na poludnie od Tampy, uznawane sa za najpiekniejsze w usa, tuz obok tych Hawaiskich). chwila relaksu na sloneczku, i wyprawa do rownie pieknego Clearwater. Niestety docierajac tam zastal mnie juz powazny deszcz i zupelny brak slonca :(
Postanowilem jednak udac sie do tajemniczo brzmiacego parku narodowego...honeymoon bay lub island.
To byl zdecydowanie dobry wybor. W zaden sposob nie przypomina to parku znanego nam z polski. Po zaplaceniu wstepu (4$) moglem swobodnie jezdzic (sic!) po terenie calego parku. Przypomina to troche scene z Parku Jurajskiego, gdzie w podobnej scenerii ( i deszczu) jedziecie waska uliczka, a wszedzie dookola prawdziwa dzungla :) mnostwo dziwnych ptakow, i innych stworzonek, a po bokach parkingi, i drogi prowadzace na plaze. Plaza byla niesamowita. Jako ze jest to rezerwat przyrody, mnostwo tam dzikich ptakow, muszli, i innego rodzaju przyrody :) ciekawa jest historia wyspy, ktora poczatkowo zasiedlona przez indian, potem skolonizowana przez nasyepcow kolumba, w 1940 roku zostala wykupiona przez buisnessmana z Nowego Jorku. Ten postanowil tam stworzyc luksusowy kurort dla turystow, a zeby naglosnic nieco sprawe oglosil, ze przyjmie za darmo wszystkich nowozencow (stad nazwa wyspy). Po dwoch latach zaprzestal tej promocji, ale nazwa pozostala. Z czasem przeksztalcono wyspe w park narodowy, dzieki czemu odzyskalo nieco dziewiczy klimat. Nie jest to jednak zupelnie dzikie miejsce, wokol plazy mnostwo lawek, bujanych lozek, dwie piekne kawiarnie, i przedewszystkim niesmaowita plaza. Fakt, ze padalo, sprawil , iz podjalem meska decyzje o powrocie do tego miejsca, w blizej nieokreslonej przyszlosci, z blizej nieokreslona partnerka :)
Po opuszczeniu wyspy udalem sie juz we 'wlasciwa' wyprawe, robiac jeszcze krotka przerwe w pieknym doku, gdzie tuz przy wodzie znajdowala sie moja ulubiona restauracja hooters...o niej moze kiedy indziej. W porcie udalo mi sie zalapac na niesmaowity zachod slonca, juz bez chmur. No i dalej wyruszylem juz w strone Atlanty :)
Zaliczylem tez ostatni 'nocleg' w strzezonej rest area (wszystkie posiadaja na Florydzie ochrone, wiec sa bardzo bezpieczne).
Pozdrawiam slonecznie wszystkich czytelnikow
Ps. Dzis wczesnym porankiem (waszego czasu) relacja z wizyty w Atlancie :)
piątek, 23 września 2011
Zakupowe szalenstwo, w dolarach.
Korzystajac z starbucksowej przerwy w zakupach, postanowilem wam troche przyblizyc idee tanich(?) zakupow w Usa.
Strasznie ciezko pisac mi tego posta, jest to zwiazane z tym , ze podczas mojej ostatniej wizyty w usa, dolar kosztowal 2 zl, i wszystko bylo, tak bajecznie tanie. Teraz niestety cena jest zgola inna, i wydawac by sie mogla, ze takie zakupy sa juz srednio oplacalne, ale postaram sie wytlumaczyc wam , ze to nie do konca tak.
Pierwsza sprawa jest oczywiscie kurs dolara i ich zakup. Bookujac bilet lotniczy, wiecie juz ze bedziecie w Stanach za okreslona liczbe miesiecy( im wczesniej tym tanszy lot), ten czas musicie wykorzystac na zakup TANICH dolarow. Do tego potrzebne wam bedzie konto walutowe, w jednym z bankow, i bezplatne konto na jednym z portali handlujacych waluta(ja osobiscie polecam cinkciarz.pl). Teraz pozostaje wam sledzic kurs dolara, i w odpowiednim czasie, najlepiej w ratach, kupic walute. Dlaczego przez internet? W ten sposob unikniecie bandyckich roznic w kursie kantorowym. Mi w ten sposob udalo sie kupic dolary za 2,6 podczas gdy ich cena dzis oscyluje w granicach 3,1. Niezle, prawda ? Zakupione dolary mozecie wydawac karta ( jesli bank zaproponuje wam taka do konta walutowego) lub gotowka.
Teraz o zakupach. Osobiscie podzielilbym zakupy na 3 kategorie, w zaleznosci od miejsca.
Pierwszam i pewnie najdrozsza opcja sa zakupy w centrum handlowym ( amerykanie nazywaja je mall) gdzie podobnie jak w Polsce macie duzo butikow w jednym miejscu. Opcja atrakcyjna dla bogatych, lub w trakcie sezonowych wyprzedazy. Poza nimi ceny nie sa jakies zabojczo wysokie, wciaz macie produkt o najwyzszej jakosci , i co najwazniejsze, raczej nikt takiego w waszym miescie miec nie bedzie :)
Drugie miejsce, to dom handlowy (np Macys). Jest to sklep gdzie przy jednej kasie zaplacicie za produkty roznych marek. Ekspozycja tych sklepow jest bardzo wysoka, produkty sa czesto z wyzszej polki, kolekcje najnowsze, ale ceny nizsze, i jest wiecej przecen. Czesto mozna tez znalezc w centrach informacji turystycznej kupony znizkowe do tych sklepow. Pojawiaja sie takze odmiany domow handlowych z odzieza dla kowbojow, lub sportowcow.
Opcja troche mniej prestizowa niz butiki, ale tansza.
Trzecia, i dla mnie najfajniejsza opcja sa outlety i jeszcze tansze sklepy wyprzedazowe. Tutaj polecic moge marshalla, rossa, jcmax, itd. Ci ktorzy byli w Uk wiedza o co chodzi. Sa tutaj produkty wielu marek (bardzo czesto ekskluzywnych) na ktore trzeba 'zapolowac' czyli znalezc w gaszczu swoj rozmiar. Zabawa jest przednia, a upolowac mozna naprawde gratki...np koszule claina za 4$ lub tshirt quicksilvera za 2$.
Jesli chodzi o marki, ktore u nas ciesza sie dobra renoma, a w stanach kosztuja czesto grosze to np...nike,levis(jeansy za 40$ to standard), celvin clain, timberland, columbia, lacoste, ralph l, i wiele wiele wiecej...
Naprawde jest w czym wybierac, i zapewniam was, ze 99% rzeczy ktore tu kupicie zaskoczy was jakoscia. Koszulki nie blakna i nie kurcza sie w praniu, spodnie sie nie przecieraja, a buty nie pekaja. Smutne to troche, ze lewis za 3x wieksza cene sprzedaje nam 3 razy slabsze produkty :(
Duzo osob pytalo mnie przed wylotem, co z elektronika? Coz, tutaj sprawa jest trudniejsza, ipad kupion w us, to jakosciowo ten sam produkt co w Polsce. Fakt, ze tanszy o kilkaset zlotych, ale roznica jest tak duzo tylko w wypadku produktow powyzej 1000 zl. Dodatkowo do ceny zakupu trzeba w glowie doliczyc 10% podatek, dokupic w polsce przejsciowke do pradu, a wiele produktow po wywiezieniu z usa traci gwarancje. Jezeli jednak to was nie odstrasza, lub pewne wypatrzone przez was sprzety sa niedostepne w pl, to polecam elektroniczna wersje bestbuy.com. Tam mozecie sprawdzic cene, a liczba tych sklepow jest tak duza, ze nie ma mozliwosci abyscie podczas jakiejkolwiek wyprawy nie wpadli na jeden z nich :)
Ozakupach, moglby pisac duzo, duzo wiecej, ale nie chce przynudzac, zainteresowani dopytaja.
To tyle na dzis, udaje sie teraz na zasluzony odpoczynek na Florydzie
Do uslyszenia...
Strasznie ciezko pisac mi tego posta, jest to zwiazane z tym , ze podczas mojej ostatniej wizyty w usa, dolar kosztowal 2 zl, i wszystko bylo, tak bajecznie tanie. Teraz niestety cena jest zgola inna, i wydawac by sie mogla, ze takie zakupy sa juz srednio oplacalne, ale postaram sie wytlumaczyc wam , ze to nie do konca tak.
Pierwsza sprawa jest oczywiscie kurs dolara i ich zakup. Bookujac bilet lotniczy, wiecie juz ze bedziecie w Stanach za okreslona liczbe miesiecy( im wczesniej tym tanszy lot), ten czas musicie wykorzystac na zakup TANICH dolarow. Do tego potrzebne wam bedzie konto walutowe, w jednym z bankow, i bezplatne konto na jednym z portali handlujacych waluta(ja osobiscie polecam cinkciarz.pl). Teraz pozostaje wam sledzic kurs dolara, i w odpowiednim czasie, najlepiej w ratach, kupic walute. Dlaczego przez internet? W ten sposob unikniecie bandyckich roznic w kursie kantorowym. Mi w ten sposob udalo sie kupic dolary za 2,6 podczas gdy ich cena dzis oscyluje w granicach 3,1. Niezle, prawda ? Zakupione dolary mozecie wydawac karta ( jesli bank zaproponuje wam taka do konta walutowego) lub gotowka.
Teraz o zakupach. Osobiscie podzielilbym zakupy na 3 kategorie, w zaleznosci od miejsca.
Pierwszam i pewnie najdrozsza opcja sa zakupy w centrum handlowym ( amerykanie nazywaja je mall) gdzie podobnie jak w Polsce macie duzo butikow w jednym miejscu. Opcja atrakcyjna dla bogatych, lub w trakcie sezonowych wyprzedazy. Poza nimi ceny nie sa jakies zabojczo wysokie, wciaz macie produkt o najwyzszej jakosci , i co najwazniejsze, raczej nikt takiego w waszym miescie miec nie bedzie :)
Drugie miejsce, to dom handlowy (np Macys). Jest to sklep gdzie przy jednej kasie zaplacicie za produkty roznych marek. Ekspozycja tych sklepow jest bardzo wysoka, produkty sa czesto z wyzszej polki, kolekcje najnowsze, ale ceny nizsze, i jest wiecej przecen. Czesto mozna tez znalezc w centrach informacji turystycznej kupony znizkowe do tych sklepow. Pojawiaja sie takze odmiany domow handlowych z odzieza dla kowbojow, lub sportowcow.
Opcja troche mniej prestizowa niz butiki, ale tansza.
Trzecia, i dla mnie najfajniejsza opcja sa outlety i jeszcze tansze sklepy wyprzedazowe. Tutaj polecic moge marshalla, rossa, jcmax, itd. Ci ktorzy byli w Uk wiedza o co chodzi. Sa tutaj produkty wielu marek (bardzo czesto ekskluzywnych) na ktore trzeba 'zapolowac' czyli znalezc w gaszczu swoj rozmiar. Zabawa jest przednia, a upolowac mozna naprawde gratki...np koszule claina za 4$ lub tshirt quicksilvera za 2$.
Jesli chodzi o marki, ktore u nas ciesza sie dobra renoma, a w stanach kosztuja czesto grosze to np...nike,levis(jeansy za 40$ to standard), celvin clain, timberland, columbia, lacoste, ralph l, i wiele wiele wiecej...
Naprawde jest w czym wybierac, i zapewniam was, ze 99% rzeczy ktore tu kupicie zaskoczy was jakoscia. Koszulki nie blakna i nie kurcza sie w praniu, spodnie sie nie przecieraja, a buty nie pekaja. Smutne to troche, ze lewis za 3x wieksza cene sprzedaje nam 3 razy slabsze produkty :(
Duzo osob pytalo mnie przed wylotem, co z elektronika? Coz, tutaj sprawa jest trudniejsza, ipad kupion w us, to jakosciowo ten sam produkt co w Polsce. Fakt, ze tanszy o kilkaset zlotych, ale roznica jest tak duzo tylko w wypadku produktow powyzej 1000 zl. Dodatkowo do ceny zakupu trzeba w glowie doliczyc 10% podatek, dokupic w polsce przejsciowke do pradu, a wiele produktow po wywiezieniu z usa traci gwarancje. Jezeli jednak to was nie odstrasza, lub pewne wypatrzone przez was sprzety sa niedostepne w pl, to polecam elektroniczna wersje bestbuy.com. Tam mozecie sprawdzic cene, a liczba tych sklepow jest tak duza, ze nie ma mozliwosci abyscie podczas jakiejkolwiek wyprawy nie wpadli na jeden z nich :)
Ozakupach, moglby pisac duzo, duzo wiecej, ale nie chce przynudzac, zainteresowani dopytaja.
To tyle na dzis, udaje sie teraz na zasluzony odpoczynek na Florydzie
Do uslyszenia...
czwartek, 22 września 2011
The sunshine state, without sun :(
Siedze sobie wlasnie w ukochanym od 2008r barze hooters. O nim moze przy okazji postu o jedzonku w USA.
Red roof motel, tak bardzo przypadl mi do gustu, ze udalo mi sie z niego wydostac, dopiero o 11:) ale coz, uznalem ze od dzis do wtorku, robie sobie wolne z szalona pogonia za czase, zdjeciami i atrakcjami. Od dzis mam prawdziwe wakacje. Na dowod tego wskoczylem w swoje hawajskie shorty, przywdzialem japonki i schowalem zegarek :)
Powinienem w zasadzie opisac wam jaka jest Floryda, to troche trudne zadanie, bo bylem juz tutaj i wiedzialem czego sie spodziewac, ochu nie bylo :)
Floryda to takie typowo wakacyjne miejsce. Roznica jest taka, ze wakacje spedzaja tu glownie amerykanie. I coz mozna powiedziec? Sa to zazwyczaj przepiekne, zadbane, male miasteczka, z mnostwem atrakcji, ekskluzywnymi hotelami, i bajecznymi plazami. Polecam szczegolnie ta strone Florydy, od zatoki meksykanskiej. Plaza jest tu moim zdaniem najpiekniejsza, woda najczystsza (plywaja w niej delfiny), mam wrazenie, ze miasta po tej stronie sa tez bardziej zadbane.
Jednym z takich miast jest Panama City Beach, male miasteczko, z podobno najpiekniejsza plaza na swiecie (mi osobiscie bardziej podoba sie w Sarasocie), bardzo ciekawym centrum, i delfinami ktore plywaja i skacza, ku uciesze turystow. To wlasnie tutaj spedzilem pierwszy dzien plazowania. Niestety zastalo mnie tu zachmurzone niebo :( jest oczywiscie bardzo goraco, bo ponad 30st, ale trudno sie opalic, a na opaleniznie niestety mi zalezy. Wg prognoz, ta sytuacja potrwa do poniedzialku(chociaz licze ze szybciej), dlatego lekko przeorganizowalem swoja podroz, i spedze ekstra dzien opalania w poniedzialek, na polnocy florydy, gdzie powinno byc juz slonecznie. Ci ktorzy mnie lubia, niech trzymaja za to kciuki :p
Postow na dokladniejsze opisanie wam najpiekniejszego miejsca na ziemi, bede mial jeszcze kilka, wiec troche sie dowiecie o tym miejscu.
A jutro ruszam na calodzienne zakupy...dlatego wypatrujcie jutro postu o zakupach. Gdzie kupic najtaniej ciuchy, co oplaca sie przywiezc do Polski, gdzie kupic tanio dolary, itd.
Pozdrawiam i zycze przynajmniej w polowie tak wysokiej temperatury, jaka bedzie u mnie :)
Red roof motel, tak bardzo przypadl mi do gustu, ze udalo mi sie z niego wydostac, dopiero o 11:) ale coz, uznalem ze od dzis do wtorku, robie sobie wolne z szalona pogonia za czase, zdjeciami i atrakcjami. Od dzis mam prawdziwe wakacje. Na dowod tego wskoczylem w swoje hawajskie shorty, przywdzialem japonki i schowalem zegarek :)
Powinienem w zasadzie opisac wam jaka jest Floryda, to troche trudne zadanie, bo bylem juz tutaj i wiedzialem czego sie spodziewac, ochu nie bylo :)
Floryda to takie typowo wakacyjne miejsce. Roznica jest taka, ze wakacje spedzaja tu glownie amerykanie. I coz mozna powiedziec? Sa to zazwyczaj przepiekne, zadbane, male miasteczka, z mnostwem atrakcji, ekskluzywnymi hotelami, i bajecznymi plazami. Polecam szczegolnie ta strone Florydy, od zatoki meksykanskiej. Plaza jest tu moim zdaniem najpiekniejsza, woda najczystsza (plywaja w niej delfiny), mam wrazenie, ze miasta po tej stronie sa tez bardziej zadbane.
Jednym z takich miast jest Panama City Beach, male miasteczko, z podobno najpiekniejsza plaza na swiecie (mi osobiscie bardziej podoba sie w Sarasocie), bardzo ciekawym centrum, i delfinami ktore plywaja i skacza, ku uciesze turystow. To wlasnie tutaj spedzilem pierwszy dzien plazowania. Niestety zastalo mnie tu zachmurzone niebo :( jest oczywiscie bardzo goraco, bo ponad 30st, ale trudno sie opalic, a na opaleniznie niestety mi zalezy. Wg prognoz, ta sytuacja potrwa do poniedzialku(chociaz licze ze szybciej), dlatego lekko przeorganizowalem swoja podroz, i spedze ekstra dzien opalania w poniedzialek, na polnocy florydy, gdzie powinno byc juz slonecznie. Ci ktorzy mnie lubia, niech trzymaja za to kciuki :p
Postow na dokladniejsze opisanie wam najpiekniejszego miejsca na ziemi, bede mial jeszcze kilka, wiec troche sie dowiecie o tym miejscu.
A jutro ruszam na calodzienne zakupy...dlatego wypatrujcie jutro postu o zakupach. Gdzie kupic najtaniej ciuchy, co oplaca sie przywiezc do Polski, gdzie kupic tanio dolary, itd.
Pozdrawiam i zycze przynajmniej w polowie tak wysokiej temperatury, jaka bedzie u mnie :)
środa, 21 września 2011
Wakacje czas zaczac...
Po pelnej wrazen wycieczce ulicami Nowego Orleanu, pora na poukladanie pewnych informacji.
To juz szosty dzien w samochodzie. Podczas tego okresu zwiedzilem 7 roznych Stanow, zatrzymywalem sie w 9 roznych miastach. Spalem w tanich motelach(za ok 40 $), i raz na parkingu.
Dzis przyszla pora na relaks. Mam przed soba 200 mil do Panama City beach, pieknego turystycznego miasteczka u wybrzezy zatoki meksykanskiej. Jutro planuje zakupy ( uwaga, bedzie post o tym jak wygladaja zakupy w usa, czy jest taniej, i gdzie je najlepiej robic). Wieczorem udaje sie do rodziny na Florydzie, i tam planuje plazowac caly weekend.
Koniec z nocna jazda, szybkimi obiadami, i szalenczym tempem zwiedzania. Pora naladowac baterie.
W poniedzialek czeka mnie powrot do Chicago. Jak na razie w planach mam odwiedzenie Atlanty, Nashville, i Indianapolis. Planuje zakonczyc podroz o czasie, czyli gdzies na przelomie piatku i czwartku :)
Dzisiejsza noc spedzilem w najladniejszym motelu podczas tej wizyty. Sieciowka nazywa sie Red Roof inn, i jest naprawde przyzwoita, a raptem 4$ drozsza niz poprzednie motele. Od dzis spimy w sieciowkach, poleecam wam motel 6, roof inn, oraz american best value. Ceny bardzo bardzo przystepne, a motele bardzo przyzwoite.
Jest tez wersja ekonomiczna, spanie na tzw rest area. Tam nocuja w swoich truckach kierowcy tirow. Zazwyczaj jest tam toaleta, automat z jedzeniem, czasem stacja benzynowa. Zdarzaja sie tez miejsca gdzie sa one chronione. Jedna wada...nie da sie spac po 7 , robi sie byt goraco:)
Czasem spanie jest zabronione przez znak no overnight. No i czesto rest area nie budza zaufania. Radze traktowac te miejsca jako ostateczne rozwiazanie.
No coz to chyba tyle na dzis...wsiadam w autko i udaje sie wprost do jednego z najlepszych osrodkow wakacyjnych na Florydzie:)
Do uslyszenia...
Ps. Jezeli ktos chcialby dowiedziec sie czegos o czym nie pisalem, lub ma specjalne zyczenia odnosnie opisow, piszcie smialo :)
To juz szosty dzien w samochodzie. Podczas tego okresu zwiedzilem 7 roznych Stanow, zatrzymywalem sie w 9 roznych miastach. Spalem w tanich motelach(za ok 40 $), i raz na parkingu.
Dzis przyszla pora na relaks. Mam przed soba 200 mil do Panama City beach, pieknego turystycznego miasteczka u wybrzezy zatoki meksykanskiej. Jutro planuje zakupy ( uwaga, bedzie post o tym jak wygladaja zakupy w usa, czy jest taniej, i gdzie je najlepiej robic). Wieczorem udaje sie do rodziny na Florydzie, i tam planuje plazowac caly weekend.
Koniec z nocna jazda, szybkimi obiadami, i szalenczym tempem zwiedzania. Pora naladowac baterie.
W poniedzialek czeka mnie powrot do Chicago. Jak na razie w planach mam odwiedzenie Atlanty, Nashville, i Indianapolis. Planuje zakonczyc podroz o czasie, czyli gdzies na przelomie piatku i czwartku :)
Dzisiejsza noc spedzilem w najladniejszym motelu podczas tej wizyty. Sieciowka nazywa sie Red Roof inn, i jest naprawde przyzwoita, a raptem 4$ drozsza niz poprzednie motele. Od dzis spimy w sieciowkach, poleecam wam motel 6, roof inn, oraz american best value. Ceny bardzo bardzo przystepne, a motele bardzo przyzwoite.
Jest tez wersja ekonomiczna, spanie na tzw rest area. Tam nocuja w swoich truckach kierowcy tirow. Zazwyczaj jest tam toaleta, automat z jedzeniem, czasem stacja benzynowa. Zdarzaja sie tez miejsca gdzie sa one chronione. Jedna wada...nie da sie spac po 7 , robi sie byt goraco:)
Czasem spanie jest zabronione przez znak no overnight. No i czesto rest area nie budza zaufania. Radze traktowac te miejsca jako ostateczne rozwiazanie.
No coz to chyba tyle na dzis...wsiadam w autko i udaje sie wprost do jednego z najlepszych osrodkow wakacyjnych na Florydzie:)
Do uslyszenia...
Ps. Jezeli ktos chcialby dowiedziec sie czegos o czym nie pisalem, lub ma specjalne zyczenia odnosnie opisow, piszcie smialo :)
Take a Big Easy, czyli odwiedziny miasta kipiacego grzechem...
tak, tak, tak. Udalo mi sie przetrwac wizyte w mitycznym dla mojej wycieczki, Orleanie.
Czy wiecie, ze podczas pobytu tutaj uslyszalem od 5 roznych osob abym uwazal na Nowy Orlean?
Do tego stopnia wzialem to do siebie, ze podroz do miasta grzechu, zaplanowalem super dokladnie i bezpiecznie.
Ale od poczatku...
Gdzies kolo godziny 11 pozegnalem piekny Teksas, i momentalnie (sic!) zmienil sie krajobraz. Mam wrazenie , ze ktos rozdzielajac louisiane od teksasu, powiedzial...o zobacz od tego miejsca rosna drzewa, jest zielono, mokro i parno, zrobmy tutaj granice stanu :)
Poczatkowo bardzo negatywnie nastawiony do nowej krainy, zdanie zmienilem momentalnie.
Ktos zdecydowal poprowadzic autostrade po linii prostej...po co omijac bagna, missisipi, lasy, i rozne dziwne zjawiska przyrodnicze, skoro mozna pociagnac giganantyczna autostrade na wysokosci kilkunastu metrow, gdzie filary zanuzone sa w bagnie. Widzialem juz w zyciu wiele rozwiazan drogowych, ale to zrobilo na mie najwieksze wrazenie. Gdyby ktos z was postanowil kiedys udac sie do Nowego Orleanu, wyladujcie w Houston albo w Alabamie, i dojedzcie tam samochodem...genialna sprawa.
Ale niczym wytrawny podroznik, nie pozwolilem aby te cudowne okolicznosci przyrody odciagnely moja czujnosc :) wybralem sobie parking w samym centrum nowego orelanu, w bogatej dzielnicy biznesowej, tuz przy slynnej burbon street, tak aby nie narazac siebie ani toyoty na niebezpieczenstwo :) parking kosztowal majatek...ale co tam, mam duzo wiecej w bagazniku :)
A propo...przestawcie myslenie o parkowaniu w scislym centrum z europejskiego na amerykanskie. Dopiero dzis uswiadomilem sobie, ze odkad tu jestem zawsze parkuje w scislym centrum, doslownie kilka metrow od najwiekszych atrakcji turystycznych. To tak jak, zaparkowac pod ratuszem na krakowskim rynku. Rozwiazania parkingowesa tu bajeczne. Sam zaparkowalem dzis swojeauto na 7 pietrze, a wokol takich prakingow bylo kilkanascie. Jesli dodacie do tego kilkadziesiat normalnych parkingow, i kilka tysiecy miejsc parkometrowych, problem braku miejsca nie istnieje. Od zjazdu z autostrady mialem 400m, a korkow brak. Wiecie co teraz mysle o park&ride (system w ktorym zostawia sie autko na przedmiesciach i podrozuje brudnymi autobusami)?
Ok...zabezpieczywszy auto, gotowke, i z glowa nabita ostroznoscia zszedlem na ulice...
Pierwsze wrazenie? Nie najlepsze. Na ulicy duzo czarnoskorych niezbyt przyjaznie wygladajacych gentelmanow. Podczas pobytu w Oklahomie i Teksasie, praktycznie ich nie spotykalem :)
Momentalnie jednak wszystko odeszlo w zapomnienie...
Wszedlem do miejsca, ktorego nie sposob opisac slowami...
Zaczne moze od szybkiego wprowadzenia...
Nowy Orlean zalozyli francuzi, i stworzyli tutaj najwiekszy osrodek handlowy w stanach. Handlowano glownie z Karaibami, i wlasciwie miasto zmienilo sie w Karaibska wioske. Bardzo specyficzne domy, ktore widzialem wczesniej na Bahamach i key west, sa tu jeszcze wieksze, i jest ich brdo duzo.
Robi to niesamowite wrazenie. Gdybym zabral was teraz i postawil w centrum francuskiej dzielnicy (czyli burbon str) w zyciu nie zorientowalibyscie sie ze jestescie w Stanach. Najlepiej oddadza to zdjecia.
Spacer po centrum poteguje wrazenie ze jest sie w innym swiecie. Dziwne zapachy, dziwna muzyka, kult voodoo. To wszystko przeraza, fascynuje i pociaga.
Amerykanie zrobili sobie maly eksperyment z tym miastem. Pozwolili tutaj na PELNA swobode obyczajowa. I tak mozna sobie spokojnie pic nawet najmocniejszy alkohol w miejscach publicznych, dozwolony jest hazard, nie ma ciszy nocnej, pelno tu klubow nocnych i ostrej pornografii. Jesli dodacie do tego wszedobylska muzyke, tropikalny klimat, i zapachy z kadzidel ze sklepow z narzedziami do uprawiania czarow...ma sie wrazenie ze tak wygldala kiedys sodoma i gomora. Ale co najlepsze...doskonale mona odnalezc sie w tym grzesnym miejscu.
Ale to jeszcze nie najlepsze, bo cuda dzieja sie dopiero o zmroku. Gdy temperatura robi sie znosna na ulice wychodza tysiace turystow, artysci uliczni, tancerki go go, dziwacy, i zebracy. To co sie wowczas dzieje na Burbon str jest nie do opisania. To takie polaczenie karaibskiej zabawy, ulicy dyskotekowej z Ostrawy, dzielnicy czerwonych latarni z holandii, wloskiej uliczki z knajpkami. Sa tu dyskoteki, kluby karaoke, kluby nocne, saloony, restauracje, knajpki, kluby muzyczne...po prostu wszystko co stworzyl czlowiek aby umilic sobie zycie nocne na przestrzeni kilkuset metrow.
I moglbym tak pisac i pisac...dalem sie generalnie porwac rytmowi Nowego Orleanu. Co robilem w nocy, gdzie bylem i co robilem, pozostanie miedzy mna a Burbon str :)
Wam powiem tylko jedno...wiem ze nie kazdy lubi klimat usa. Wiele osob irytuje amerykanski styl zycia, architektura, jedzenia. Tym osobom nie polecam wizyty w Stanach
Polecam jednak kazdemu Nowy Orlean. To miejsce trzeba, powtarzam trzeba zobaczyc :)
Stawiam dolary przeciw ziemniakom, ze to miejsce pochlonie was bez reszty.
Klade sie teraaz spac, jutro troszke sprecyzuje gdzie jestem i co planuje robic. Wy tymczasem poczytajcie o Nowym Orleanie, i bookujcie juz loty.
Pozdrawiam i zapraszam do Galerii na fb
Czy wiecie, ze podczas pobytu tutaj uslyszalem od 5 roznych osob abym uwazal na Nowy Orlean?
Do tego stopnia wzialem to do siebie, ze podroz do miasta grzechu, zaplanowalem super dokladnie i bezpiecznie.
Ale od poczatku...
Gdzies kolo godziny 11 pozegnalem piekny Teksas, i momentalnie (sic!) zmienil sie krajobraz. Mam wrazenie , ze ktos rozdzielajac louisiane od teksasu, powiedzial...o zobacz od tego miejsca rosna drzewa, jest zielono, mokro i parno, zrobmy tutaj granice stanu :)
Poczatkowo bardzo negatywnie nastawiony do nowej krainy, zdanie zmienilem momentalnie.
Ktos zdecydowal poprowadzic autostrade po linii prostej...po co omijac bagna, missisipi, lasy, i rozne dziwne zjawiska przyrodnicze, skoro mozna pociagnac giganantyczna autostrade na wysokosci kilkunastu metrow, gdzie filary zanuzone sa w bagnie. Widzialem juz w zyciu wiele rozwiazan drogowych, ale to zrobilo na mie najwieksze wrazenie. Gdyby ktos z was postanowil kiedys udac sie do Nowego Orleanu, wyladujcie w Houston albo w Alabamie, i dojedzcie tam samochodem...genialna sprawa.
Ale niczym wytrawny podroznik, nie pozwolilem aby te cudowne okolicznosci przyrody odciagnely moja czujnosc :) wybralem sobie parking w samym centrum nowego orelanu, w bogatej dzielnicy biznesowej, tuz przy slynnej burbon street, tak aby nie narazac siebie ani toyoty na niebezpieczenstwo :) parking kosztowal majatek...ale co tam, mam duzo wiecej w bagazniku :)
A propo...przestawcie myslenie o parkowaniu w scislym centrum z europejskiego na amerykanskie. Dopiero dzis uswiadomilem sobie, ze odkad tu jestem zawsze parkuje w scislym centrum, doslownie kilka metrow od najwiekszych atrakcji turystycznych. To tak jak, zaparkowac pod ratuszem na krakowskim rynku. Rozwiazania parkingowesa tu bajeczne. Sam zaparkowalem dzis swojeauto na 7 pietrze, a wokol takich prakingow bylo kilkanascie. Jesli dodacie do tego kilkadziesiat normalnych parkingow, i kilka tysiecy miejsc parkometrowych, problem braku miejsca nie istnieje. Od zjazdu z autostrady mialem 400m, a korkow brak. Wiecie co teraz mysle o park&ride (system w ktorym zostawia sie autko na przedmiesciach i podrozuje brudnymi autobusami)?
Ok...zabezpieczywszy auto, gotowke, i z glowa nabita ostroznoscia zszedlem na ulice...
Pierwsze wrazenie? Nie najlepsze. Na ulicy duzo czarnoskorych niezbyt przyjaznie wygladajacych gentelmanow. Podczas pobytu w Oklahomie i Teksasie, praktycznie ich nie spotykalem :)
Momentalnie jednak wszystko odeszlo w zapomnienie...
Wszedlem do miejsca, ktorego nie sposob opisac slowami...
Zaczne moze od szybkiego wprowadzenia...
Nowy Orlean zalozyli francuzi, i stworzyli tutaj najwiekszy osrodek handlowy w stanach. Handlowano glownie z Karaibami, i wlasciwie miasto zmienilo sie w Karaibska wioske. Bardzo specyficzne domy, ktore widzialem wczesniej na Bahamach i key west, sa tu jeszcze wieksze, i jest ich brdo duzo.
Robi to niesamowite wrazenie. Gdybym zabral was teraz i postawil w centrum francuskiej dzielnicy (czyli burbon str) w zyciu nie zorientowalibyscie sie ze jestescie w Stanach. Najlepiej oddadza to zdjecia.
Spacer po centrum poteguje wrazenie ze jest sie w innym swiecie. Dziwne zapachy, dziwna muzyka, kult voodoo. To wszystko przeraza, fascynuje i pociaga.
Amerykanie zrobili sobie maly eksperyment z tym miastem. Pozwolili tutaj na PELNA swobode obyczajowa. I tak mozna sobie spokojnie pic nawet najmocniejszy alkohol w miejscach publicznych, dozwolony jest hazard, nie ma ciszy nocnej, pelno tu klubow nocnych i ostrej pornografii. Jesli dodacie do tego wszedobylska muzyke, tropikalny klimat, i zapachy z kadzidel ze sklepow z narzedziami do uprawiania czarow...ma sie wrazenie ze tak wygldala kiedys sodoma i gomora. Ale co najlepsze...doskonale mona odnalezc sie w tym grzesnym miejscu.
Ale to jeszcze nie najlepsze, bo cuda dzieja sie dopiero o zmroku. Gdy temperatura robi sie znosna na ulice wychodza tysiace turystow, artysci uliczni, tancerki go go, dziwacy, i zebracy. To co sie wowczas dzieje na Burbon str jest nie do opisania. To takie polaczenie karaibskiej zabawy, ulicy dyskotekowej z Ostrawy, dzielnicy czerwonych latarni z holandii, wloskiej uliczki z knajpkami. Sa tu dyskoteki, kluby karaoke, kluby nocne, saloony, restauracje, knajpki, kluby muzyczne...po prostu wszystko co stworzyl czlowiek aby umilic sobie zycie nocne na przestrzeni kilkuset metrow.
I moglbym tak pisac i pisac...dalem sie generalnie porwac rytmowi Nowego Orleanu. Co robilem w nocy, gdzie bylem i co robilem, pozostanie miedzy mna a Burbon str :)
Wam powiem tylko jedno...wiem ze nie kazdy lubi klimat usa. Wiele osob irytuje amerykanski styl zycia, architektura, jedzenia. Tym osobom nie polecam wizyty w Stanach
Polecam jednak kazdemu Nowy Orlean. To miejsce trzeba, powtarzam trzeba zobaczyc :)
Stawiam dolary przeciw ziemniakom, ze to miejsce pochlonie was bez reszty.
Klade sie teraaz spac, jutro troszke sprecyzuje gdzie jestem i co planuje robic. Wy tymczasem poczytajcie o Nowym Orleanie, i bookujcie juz loty.
Pozdrawiam i zapraszam do Galerii na fb
wtorek, 20 września 2011
The lone star state...
Witam
Jest 9 rano, znajduje sie tuz przed granica stanu teksas i luizjana. Pora na podsumowanie gwiazdy tegorocznej wyprawy, the lone star state, czyli Teksasu.
Musicie wiedziec, ze Teksas byl dla mnie olbrzymim wyzwaniem. Stan ten jest wiekszy niz kazdy Europejski kraj, a odleglosci miedzy miastami sa iscie imponujace. Poniewaz mam ograniczony czas wyprawy musialem wybrac jedno miasto do zwiedzenia. Myslalem o slynnym serialowym Dallas, o ogromnym i rozwinietym Houston, w gre wchodzil takze mniejszy ale bardziej teksanski Austin. A ostatecznie padlo na ... San Antonio. I wiecie co? Zakochalem sie w tym miescie. Ale po kolei.
Teksas imponuje wielkoscia, tutaj wszystko jest wielkie. Stojac na stacji benzynowej, otaczaja nas wylacznie ogromne pickupy. Na wietrze powiewaja najwieksze flagi, w kanjpach podaja ogromne steki, a w oddali widac ogromne farmy. Dla europejczyka troche to wszystko przytlaczajace na poczatku, ale uwierzcie mi, potem z zalem opuscicie to miejsce.
Juz na poczatku uderzyl mnie podmuch goracego powietrza. Wczoraj narzekalem na zalamanie pogody...odwoluje to :)
San Antonio jest miastem chyba najciekawszym w tx. Zderzaja sie tutaj kultura dzikiego zachodu oraz meksykanska. I to nie dlatego ze meksykanie skacza przez plot, i osiedlaja sie w ameryce. To miasto historycznie jest bardzo zwiazane z meksykiem. Glowna atrakcja jest twierdza Alamo. Miejsce gdzie amerykanie odpierali atak zolnierzy meksykanskich...i pytanie na dzis...
Kto wygral ow walke, kiedy sie odbyla, i ile trwala?
Druga, dla mnie troche wieksza atrakcja San Antonio, byl tzw River Walk. Co to takiego? Najlatwiej porownac to do wenecji. Pod scislym centrum San Antonio plynie rzeka, rzeka znajduje sie kilka metrow pod poziomem ulicy, ale zostala udostepniona dla turystow. Wzdluz rzeki poprowadzone sa urocze deptaki, sa tam kawiarnie, hotele, sklepy. A po samej rzece plywaja taksowki, lodzie zaopatrzeniowe, i policja. Piekna sprawa...tutaj odsylam do zdjec.
Zauroczony teksasem musialem zrobic jeszcze jedna rzecz...zobaczyc prawdziwy teksas...czyli zjechac z autostrady, oddalic sie od atrakcji turystycznych i zobaczyc czy faktyczniedostane kulke za tresspassing, i czy teksanskie miasteczka sa takie jak na filmach.
Moj wybor padl na oddalona o godzine jazdy wioske... Panna Maria. I to dzisiejsza niespodzianka...wioska jest w 100% zasiedlona przez...slazakow :)
W 1830 roku, po 9 tygodniowej wyprawie, dostarl tu ksiadz z kozla, wraz z grupa osadnikow. Zalozyli tu farmy, wybudowali kosciol, i rozpoczeli nowe zycie.
Liczba mieszkancow dzis to...40 :)
Poza tym ze miejscowosc przypomina to co widzicie na filmach o dzikim zachodzid...kaktusy, stare domy wzdluz drogi, weze, niesamowity skwar, i ogromne przestrzenie.
Do miasteczka dotarlem na tyle pozno, ze niestety zamkniety byl malutki osrodek historyczny. Juz mialem jechac dalej, a zaczepily mnei dwie panie w wieku 90 lat. Niesamowite staruszki, oprowadzily mnie po wiosce, opowiedzialy historie, i po historycznej wymianie towarow...polskie slodycze, koszulki i wodka za kaktusowe dzemy :)
Wiecie co jest najdziwiniejsze? Te panie nigdy nie byly w Polsce, ich prababcie byly dziecmi kiedy grupa osadnikow dostarla do panna maria. A panie najzwyczajniej w swiecie...godoly :)
Niesamowita sprawa!!!
Smutne jest to ze wiekszosc osob lecac do Stanow wybiera albo Zachodnie albo Wschodnie wybrzeze. Wzglednie Chicago. Teksas, a dokladnie San Antonio, jest moim zdaniem kwintesencja ameryki, jezeli nie zauroczy was ten klimat...wroc na pewno was zauroczy.
I po raz kolejny przyszlo mi uac sie w droge przy zachodzacym sloncu, a poniewaz Panna maria lezy kilkadziesiat mil od autostrady, moj dojazd do niej byl...filmowy. Prosta jednopasmowa droga, zachodzace slonce, od czasu do czasu male wioski, bary, farmy...i ja pedzacy po nowe przygody.
Na powrocie w ostatniej chwili zdecydowalem na szybko zobaczyc centrum ogromnego i bogatego Houston.
Po wyjsciu z samochodu zrobilem kilka zdjec, i w zasadzie szedlem juz do auta, gdy nagle, doslownie 2-3 m odemnie zrobil sie tlum...
Duze zamieszanie, policja, krzyki...nie wiedzialem co jest grane...nagle patrze, a tuz obok mnie stoi...Al Pacino :) potwornie zalowalem ze nie mam kartki i dlugopisu, ale tlum byl na tyle maly, ze udalo mi sie pstryknac mu niezla fotke, no ispojrzalem mistrzowi w oczy. Facet jest niesamowity, rozdawal autografy przez kilkanascie minut, byk bardzo energiczny, i roztaczal wokol siebie taka magiczna aure. To moje pierwsze spotkanie z celebrieties...i od razu padlo na moim zdaniem najwybitniejszego goscia :)
A co dalej ? Pora wyjsc z dzisiejszego motelu, pozegnac teksas jakims dobrym sniadaniem, zatankowac Toyote ( nie wiem czy nie koncza mi sie klocki hamulcowe :) i udac sie w najbardziej niebezpieczne miejsce w Stanach... Nowy Orlean.
Od razu uspokajam...plan jest taki, aby byc tam ok 14 pozwiedzac do wieczora, poczuc wieczorny klimat tego miejsca, i oddalic sie przed snem jak najdalej :)
Jedno wiem na pewno...tego co zaznalaem w Teksasie nie poczuje juz nigdzie...
Zakoncze ulubionym powiedzeniem teksanczykow...dont mess with texas :)
Jest 9 rano, znajduje sie tuz przed granica stanu teksas i luizjana. Pora na podsumowanie gwiazdy tegorocznej wyprawy, the lone star state, czyli Teksasu.
Musicie wiedziec, ze Teksas byl dla mnie olbrzymim wyzwaniem. Stan ten jest wiekszy niz kazdy Europejski kraj, a odleglosci miedzy miastami sa iscie imponujace. Poniewaz mam ograniczony czas wyprawy musialem wybrac jedno miasto do zwiedzenia. Myslalem o slynnym serialowym Dallas, o ogromnym i rozwinietym Houston, w gre wchodzil takze mniejszy ale bardziej teksanski Austin. A ostatecznie padlo na ... San Antonio. I wiecie co? Zakochalem sie w tym miescie. Ale po kolei.
Teksas imponuje wielkoscia, tutaj wszystko jest wielkie. Stojac na stacji benzynowej, otaczaja nas wylacznie ogromne pickupy. Na wietrze powiewaja najwieksze flagi, w kanjpach podaja ogromne steki, a w oddali widac ogromne farmy. Dla europejczyka troche to wszystko przytlaczajace na poczatku, ale uwierzcie mi, potem z zalem opuscicie to miejsce.
Juz na poczatku uderzyl mnie podmuch goracego powietrza. Wczoraj narzekalem na zalamanie pogody...odwoluje to :)
San Antonio jest miastem chyba najciekawszym w tx. Zderzaja sie tutaj kultura dzikiego zachodu oraz meksykanska. I to nie dlatego ze meksykanie skacza przez plot, i osiedlaja sie w ameryce. To miasto historycznie jest bardzo zwiazane z meksykiem. Glowna atrakcja jest twierdza Alamo. Miejsce gdzie amerykanie odpierali atak zolnierzy meksykanskich...i pytanie na dzis...
Kto wygral ow walke, kiedy sie odbyla, i ile trwala?
Druga, dla mnie troche wieksza atrakcja San Antonio, byl tzw River Walk. Co to takiego? Najlatwiej porownac to do wenecji. Pod scislym centrum San Antonio plynie rzeka, rzeka znajduje sie kilka metrow pod poziomem ulicy, ale zostala udostepniona dla turystow. Wzdluz rzeki poprowadzone sa urocze deptaki, sa tam kawiarnie, hotele, sklepy. A po samej rzece plywaja taksowki, lodzie zaopatrzeniowe, i policja. Piekna sprawa...tutaj odsylam do zdjec.
Zauroczony teksasem musialem zrobic jeszcze jedna rzecz...zobaczyc prawdziwy teksas...czyli zjechac z autostrady, oddalic sie od atrakcji turystycznych i zobaczyc czy faktyczniedostane kulke za tresspassing, i czy teksanskie miasteczka sa takie jak na filmach.
Moj wybor padl na oddalona o godzine jazdy wioske... Panna Maria. I to dzisiejsza niespodzianka...wioska jest w 100% zasiedlona przez...slazakow :)
W 1830 roku, po 9 tygodniowej wyprawie, dostarl tu ksiadz z kozla, wraz z grupa osadnikow. Zalozyli tu farmy, wybudowali kosciol, i rozpoczeli nowe zycie.
Liczba mieszkancow dzis to...40 :)
Poza tym ze miejscowosc przypomina to co widzicie na filmach o dzikim zachodzid...kaktusy, stare domy wzdluz drogi, weze, niesamowity skwar, i ogromne przestrzenie.
Do miasteczka dotarlem na tyle pozno, ze niestety zamkniety byl malutki osrodek historyczny. Juz mialem jechac dalej, a zaczepily mnei dwie panie w wieku 90 lat. Niesamowite staruszki, oprowadzily mnie po wiosce, opowiedzialy historie, i po historycznej wymianie towarow...polskie slodycze, koszulki i wodka za kaktusowe dzemy :)
Wiecie co jest najdziwiniejsze? Te panie nigdy nie byly w Polsce, ich prababcie byly dziecmi kiedy grupa osadnikow dostarla do panna maria. A panie najzwyczajniej w swiecie...godoly :)
Niesamowita sprawa!!!
Smutne jest to ze wiekszosc osob lecac do Stanow wybiera albo Zachodnie albo Wschodnie wybrzeze. Wzglednie Chicago. Teksas, a dokladnie San Antonio, jest moim zdaniem kwintesencja ameryki, jezeli nie zauroczy was ten klimat...wroc na pewno was zauroczy.
I po raz kolejny przyszlo mi uac sie w droge przy zachodzacym sloncu, a poniewaz Panna maria lezy kilkadziesiat mil od autostrady, moj dojazd do niej byl...filmowy. Prosta jednopasmowa droga, zachodzace slonce, od czasu do czasu male wioski, bary, farmy...i ja pedzacy po nowe przygody.
Na powrocie w ostatniej chwili zdecydowalem na szybko zobaczyc centrum ogromnego i bogatego Houston.
Po wyjsciu z samochodu zrobilem kilka zdjec, i w zasadzie szedlem juz do auta, gdy nagle, doslownie 2-3 m odemnie zrobil sie tlum...
Duze zamieszanie, policja, krzyki...nie wiedzialem co jest grane...nagle patrze, a tuz obok mnie stoi...Al Pacino :) potwornie zalowalem ze nie mam kartki i dlugopisu, ale tlum byl na tyle maly, ze udalo mi sie pstryknac mu niezla fotke, no ispojrzalem mistrzowi w oczy. Facet jest niesamowity, rozdawal autografy przez kilkanascie minut, byk bardzo energiczny, i roztaczal wokol siebie taka magiczna aure. To moje pierwsze spotkanie z celebrieties...i od razu padlo na moim zdaniem najwybitniejszego goscia :)
A co dalej ? Pora wyjsc z dzisiejszego motelu, pozegnac teksas jakims dobrym sniadaniem, zatankowac Toyote ( nie wiem czy nie koncza mi sie klocki hamulcowe :) i udac sie w najbardziej niebezpieczne miejsce w Stanach... Nowy Orlean.
Od razu uspokajam...plan jest taki, aby byc tam ok 14 pozwiedzac do wieczora, poczuc wieczorny klimat tego miejsca, i oddalic sie przed snem jak najdalej :)
Jedno wiem na pewno...tego co zaznalaem w Teksasie nie poczuje juz nigdzie...
Zakoncze ulubionym powiedzeniem teksanczykow...dont mess with texas :)
poniedziałek, 19 września 2011
Road Trip...czyli z czym to sie je :)
Dzisiejszyodcinek dziennika chcialbym poswiecic technicznym aspektom podrozy po Stanach.
Ale moze tytulem wprowadzenia...o godzinie 1 ammojego czasu spotkala mnie niezla przygoda. Na 2h przed wjazdem do San Antonio miala miejsce epicka burza. W zasadzie niebo rozswietlalo juz od oklahomy, z czestotliwoscia 5 sec (niesamowite, ale trudne do sfotografowania), z tym, ze za bardzo sie tym nie przejmowalem...podobnie bylo wczorajszej nocy i nic sie nie dzialo. Dzis niestety dzialo sie :/ w zasadzie to ilosc wody i bardzo bardzo bliskie uderzenia blyskawic uniemozliwialy jazde powyzej 50 km/h :/ podjalem meska decyzje i noc spedzilem w kolejnym 40$ motel :)
Niestety prognozy zapewniaja mi takie atrakcje, co najmniejdo Kentucky :/ obym tylko sie opalil na florydzie :)
Teraz o jezdzie samochodem po usa...
Zazdroscic powinniscie ludziom ktorzy zdecyduja sie na ten sposob zwiedzania Stanow. 3 lata temu w zasadzie glownie latalem...i bardzo zaluje. Jazda autem po Stanach to przyjemnosc...i do tego bardzo tańia, szczegolnie jesli znajdziecie sobie towarzyszy.
Ceny wypozyczenia samochodu w Stanach zaczynaja sie od kilkunastu dolarow za dzien, za samochod klasy sredniej (uwaga...wygladaja czasem jak premium, ale amerykanie maja inne typy naszych modeli). Do tego warto wykupic ubezpieczenie...ok 15 $ za dzien i wlasciwie za 40$ dolarow dzienie macie fajna bryczke...uwaga...najczesciej roczna !!!
Duzo ludzi pyta o ceny benzyny. Podobnie jak w Polsce...duzo zalezy od miejsca. Jak na razie najtaniej udalo mi sie tankowac za 3,15 a najdrozej w Chicago za 4 :) pelny bak mojej srebnej strzaly to ok 45$ i moge na nim zrobic prawie 900 km.
Jest tylko jedno ale...jezeli uzywacie gotowki...za paliwo placicie przed tankowaniem :) to troche klopotliwe, bo trzeba mniej wiecej wiedziec za ike do pelna :)
Podroze polecam tak organizowac aby poruszac sie po interstate, czyli naszych autostradach. Oznaczone kolorem niebieskim, dopuszczaja maksymalna predkosc w zaleznosci od Stanu ok 120 km/h. Malo? Bzdura!
Musicie wiedziec , ze jezeli macie do pokonania 1000 km wasza srednia wyniesie...120 km/h. Na autostradach praktycznie sie nie hamuje... Praktycznie zadnych zwezen, objazdow, robot, itd.
Na drodze nie zdarza sie aby ktos przekraczal predkosc ! Jezeli to robi, po chwili ma na ogonie st troopers i mandat...bardzo wysoki.
Do jazdy uzywamy glownie tempomatu. Raz nastawiony korygujemy czasem o kilka mil w miastach, lub wzmacniamy jesli denerwuje nas widok ciezarowki. No wlasnie...ciezarowki. Podrozuja z ta samo predkoscia co samochody osobowe. Dziwne uczucie pedzic 120 km/h i zostac wyprzedzonym przez ogromnego Tira :)
Korki w duzych miastach niestety sie zdarzaja. Ja co prawda jeszcze ich nie doswiadczylem ( w ciagu dnia zwiedzam) ale dzisiejszy wjazd do San Antonio, bedzie mnie chyba kosztowal ekstra godzine.
Zasady ruchu drogowego sa bajecznie proste, kierowcy dosyc rozsadni i uprzejmi, a drogi mega szerokie i swietnie oznaczone. Nie polecam jednak podrozy bez GPS...na niektorych wezlach drogowych mozna sie niezle zamotac...nasza Sosnica to male piwo :)
Przy autostradach tetni zycie. Swietnym patentem sa oznaczone wszystkie restauracje, centra handlowe, stacje benzynowe, drozsze motele, i atrakcje turystyczne. I tak jadac sobie bog wie gdzie, nagle macie tablice ze na najblizszym zjezdzie macie ta i ta stacje, ten i ten motel, oraz centrum handlowe.
Motele przy drodze kosztuja od 40$ w gore. Jest to zazwyczaj czysty pokoj z ogromnym lozkiem, lazienka, reczikami, kablowka, wifi i widokiem z okna na...samochod :) miejsca sa parktycznie zawsze. Motele najlepiej wybierac na autostradach przebiegajacych przez miasta, sa tansze i jest ich wiecej.
Moze jeszcze slowo o pozostalych drogach. Jezeli planujecie dluzsza droge pozostalymi drogami,zatankujcie do pelna (nie wiedziec czemu moja nawigacja nie pokazuje stacji poza autostradami, a czasem odleglosc miedzy nimi wynosi ponad 100 mil!). Drogi sa zazwyczaj puste, rowne, i maja jeden pas. Uwaga na ograniczenia! Dziwne uczucie jechac pusta, rowna droga...80 km/h. I piszac pusta, mam na mysli naprawde pusta. Bywa ze jadac poand godzine, mija was tylko jeden samochod. Te niedogodnosci rekompensuja wam bajeczne widoki...
Idealna widocznosc, preria, male miasteczka z kamienicami tylko przy drodze, opuszczone domy, piekne farmy...bajka. Szczegolnie pieknie wyglada rote 66, ktora po tym jak sie juz nacieszycie ameryka, daje mozliwosc zjazdu na autostrade praktycznie caly czas.
Jeszcze tylko slowo o muzyce i wsiadam w strzale polykac kolejne mile.
Muzyka w radio, jest zupelnie inna od tej ktora znacie w Europie. Dosyc duzo lekkiego rocka, audycje religijne, pogadanki na kilka godzin, duzo muzyki country(szczegolnie poza miastami) i kilkadziesiat stacji w kazdym miejscu :)
Jesli ktos lubi umpa-umpa, radze wziasc cd, i zamknac okna, Amerykanie nie specjalnie lubia ten rodzaj muzyki...szczegolnie w mniejszych miasteczkach teksasu :)
Ps. Zdjecia dokumentujace wszystko co tu opisalem, beda wrzucane sukcesywnie(potrzebuje do tego pc)dlatego niektore wpisy dostana dokumentacje fotograficzna, dopiero za kilka dni.
Pozostale wybrane zdjecia na Fb i picassie.
Ale moze tytulem wprowadzenia...o godzinie 1 ammojego czasu spotkala mnie niezla przygoda. Na 2h przed wjazdem do San Antonio miala miejsce epicka burza. W zasadzie niebo rozswietlalo juz od oklahomy, z czestotliwoscia 5 sec (niesamowite, ale trudne do sfotografowania), z tym, ze za bardzo sie tym nie przejmowalem...podobnie bylo wczorajszej nocy i nic sie nie dzialo. Dzis niestety dzialo sie :/ w zasadzie to ilosc wody i bardzo bardzo bliskie uderzenia blyskawic uniemozliwialy jazde powyzej 50 km/h :/ podjalem meska decyzje i noc spedzilem w kolejnym 40$ motel :)
Niestety prognozy zapewniaja mi takie atrakcje, co najmniejdo Kentucky :/ obym tylko sie opalil na florydzie :)
Teraz o jezdzie samochodem po usa...
Zazdroscic powinniscie ludziom ktorzy zdecyduja sie na ten sposob zwiedzania Stanow. 3 lata temu w zasadzie glownie latalem...i bardzo zaluje. Jazda autem po Stanach to przyjemnosc...i do tego bardzo tańia, szczegolnie jesli znajdziecie sobie towarzyszy.
Ceny wypozyczenia samochodu w Stanach zaczynaja sie od kilkunastu dolarow za dzien, za samochod klasy sredniej (uwaga...wygladaja czasem jak premium, ale amerykanie maja inne typy naszych modeli). Do tego warto wykupic ubezpieczenie...ok 15 $ za dzien i wlasciwie za 40$ dolarow dzienie macie fajna bryczke...uwaga...najczesciej roczna !!!
Duzo ludzi pyta o ceny benzyny. Podobnie jak w Polsce...duzo zalezy od miejsca. Jak na razie najtaniej udalo mi sie tankowac za 3,15 a najdrozej w Chicago za 4 :) pelny bak mojej srebnej strzaly to ok 45$ i moge na nim zrobic prawie 900 km.
Jest tylko jedno ale...jezeli uzywacie gotowki...za paliwo placicie przed tankowaniem :) to troche klopotliwe, bo trzeba mniej wiecej wiedziec za ike do pelna :)
Podroze polecam tak organizowac aby poruszac sie po interstate, czyli naszych autostradach. Oznaczone kolorem niebieskim, dopuszczaja maksymalna predkosc w zaleznosci od Stanu ok 120 km/h. Malo? Bzdura!
Musicie wiedziec , ze jezeli macie do pokonania 1000 km wasza srednia wyniesie...120 km/h. Na autostradach praktycznie sie nie hamuje... Praktycznie zadnych zwezen, objazdow, robot, itd.
Na drodze nie zdarza sie aby ktos przekraczal predkosc ! Jezeli to robi, po chwili ma na ogonie st troopers i mandat...bardzo wysoki.
Do jazdy uzywamy glownie tempomatu. Raz nastawiony korygujemy czasem o kilka mil w miastach, lub wzmacniamy jesli denerwuje nas widok ciezarowki. No wlasnie...ciezarowki. Podrozuja z ta samo predkoscia co samochody osobowe. Dziwne uczucie pedzic 120 km/h i zostac wyprzedzonym przez ogromnego Tira :)
Korki w duzych miastach niestety sie zdarzaja. Ja co prawda jeszcze ich nie doswiadczylem ( w ciagu dnia zwiedzam) ale dzisiejszy wjazd do San Antonio, bedzie mnie chyba kosztowal ekstra godzine.
Zasady ruchu drogowego sa bajecznie proste, kierowcy dosyc rozsadni i uprzejmi, a drogi mega szerokie i swietnie oznaczone. Nie polecam jednak podrozy bez GPS...na niektorych wezlach drogowych mozna sie niezle zamotac...nasza Sosnica to male piwo :)
Przy autostradach tetni zycie. Swietnym patentem sa oznaczone wszystkie restauracje, centra handlowe, stacje benzynowe, drozsze motele, i atrakcje turystyczne. I tak jadac sobie bog wie gdzie, nagle macie tablice ze na najblizszym zjezdzie macie ta i ta stacje, ten i ten motel, oraz centrum handlowe.
Motele przy drodze kosztuja od 40$ w gore. Jest to zazwyczaj czysty pokoj z ogromnym lozkiem, lazienka, reczikami, kablowka, wifi i widokiem z okna na...samochod :) miejsca sa parktycznie zawsze. Motele najlepiej wybierac na autostradach przebiegajacych przez miasta, sa tansze i jest ich wiecej.
Moze jeszcze slowo o pozostalych drogach. Jezeli planujecie dluzsza droge pozostalymi drogami,zatankujcie do pelna (nie wiedziec czemu moja nawigacja nie pokazuje stacji poza autostradami, a czasem odleglosc miedzy nimi wynosi ponad 100 mil!). Drogi sa zazwyczaj puste, rowne, i maja jeden pas. Uwaga na ograniczenia! Dziwne uczucie jechac pusta, rowna droga...80 km/h. I piszac pusta, mam na mysli naprawde pusta. Bywa ze jadac poand godzine, mija was tylko jeden samochod. Te niedogodnosci rekompensuja wam bajeczne widoki...
Idealna widocznosc, preria, male miasteczka z kamienicami tylko przy drodze, opuszczone domy, piekne farmy...bajka. Szczegolnie pieknie wyglada rote 66, ktora po tym jak sie juz nacieszycie ameryka, daje mozliwosc zjazdu na autostrade praktycznie caly czas.
Jeszcze tylko slowo o muzyce i wsiadam w strzale polykac kolejne mile.
Muzyka w radio, jest zupelnie inna od tej ktora znacie w Europie. Dosyc duzo lekkiego rocka, audycje religijne, pogadanki na kilka godzin, duzo muzyki country(szczegolnie poza miastami) i kilkadziesiat stacji w kazdym miejscu :)
Jesli ktos lubi umpa-umpa, radze wziasc cd, i zamknac okna, Amerykanie nie specjalnie lubia ten rodzaj muzyki...szczegolnie w mniejszych miasteczkach teksasu :)
Ps. Zdjecia dokumentujace wszystko co tu opisalem, beda wrzucane sukcesywnie(potrzebuje do tego pc)dlatego niektore wpisy dostana dokumentacje fotograficzna, dopiero za kilka dni.
Pozostale wybrane zdjecia na Fb i picassie.
Prawdziwa ameryka zaczela sie w Oklahomie...
Witam, i na wstepie po raz kolejny przepraszam za brak zdjec. Postaram sie do rana uzupelnic braki. Nowe fotki dostaniecie w porannym (waszego czasu, wpisie) o ile znajde motel z wifi.
Dzieki za wskazowki odnosnie atrakcjii st louis. Za wasza namowa odwiedzilem science museum (faktycznie lepsze niz nasze:) i museum starych mercedesow. Wieczorem odbylem jeszcze maly sportowy shopping...i niestety troche sie przeziebilem. W dniu mojego przylotu do Chicago, pogoda sie zalamala, niestety nie zabralem zadnej bluzy, i tak chodzilem az do wczoraj :)
Zepsul mi sie lekko komfort podrozy, ale do Florydy sie wylecze amerykanskimi lekarstwami.
A dzis troche o Oklachomie.
Do stolicy tego farmersko-naftowego stanu dotarlem rano. Pytanie na dzis (odpowiadac mozecie juz w komentarzach, sa publiczne), co sie stalo w Oklahoma City o 9:04 am.
Oklahoma mnie urzekla. Dopiero w tym stanie widac prawdziwa ameryke. Pickupy, stare farmy, bardzo duze polacie przestrzeni, i towarzyszaca mi route 66. Prosze panstwa, musicie przynajmniej raz w zyciu to przezyc. Patrze wlasnie przez okno na moja Toyote, i czuje sie jakbym byl krasnoludkiem w jakims przerosnietym lesie.
Przezylem dzis tez bardzo nietypowa atrakcje. Zostalem zaproszony podczas spaceru po Oklahoma ct na msze do tajemniczo brzmiacego First church. Od razu wyjasniam, nie, to nie jest jakas tajemnicza sekta. To po prostu nazwa lokalnego kosciola, zdaje sie ewangelicko-baptystycznego, jakos tak :)
Mowie wam rewelacja... Msza poprowadzona w super ciekawy sposob, duzo muzyki rockowo-country, super ciekawe kazanie, i przesympatyczni ludzie. Bylem tez zaproszony na outdoor party, ale moj napiety grafik kazal mi pedzic dalej...
A dalej wizyta w najwiekszym kowbojskim sklepie, poczatkowo traktowana przezmnie jako atrakcja, stala sie miejscem gdzie zostawilem troche dolarow :)
Wizyte w Oklahomie, koncze super ciekawym muzeum route 66, i opuszczam te magiczna droge kierujac sie do...Texasu :)
Plan przewiduje aby jutro zwiedzic San Antonio, oraz ... Niespodzianka :)
Jezeli ktorys stan moze dorownac Oklahomie, to licze tylko na Texas :)
Tym czasem wsiadam w moj srebrny bolid i udaje sie polykac kolejne mile ( mam ich juz 1000 na koncie)
Ps. Wczoraj przeziebilem sie w St Louis, a dzis w Elk City jest ponad 30 st...masakra
Pps. Dzis moze jeszcze kilka slow o podrozowaniu przez stany samochodem...zapraszam
Dzieki za wskazowki odnosnie atrakcjii st louis. Za wasza namowa odwiedzilem science museum (faktycznie lepsze niz nasze:) i museum starych mercedesow. Wieczorem odbylem jeszcze maly sportowy shopping...i niestety troche sie przeziebilem. W dniu mojego przylotu do Chicago, pogoda sie zalamala, niestety nie zabralem zadnej bluzy, i tak chodzilem az do wczoraj :)
Zepsul mi sie lekko komfort podrozy, ale do Florydy sie wylecze amerykanskimi lekarstwami.
A dzis troche o Oklachomie.
Do stolicy tego farmersko-naftowego stanu dotarlem rano. Pytanie na dzis (odpowiadac mozecie juz w komentarzach, sa publiczne), co sie stalo w Oklahoma City o 9:04 am.
Oklahoma mnie urzekla. Dopiero w tym stanie widac prawdziwa ameryke. Pickupy, stare farmy, bardzo duze polacie przestrzeni, i towarzyszaca mi route 66. Prosze panstwa, musicie przynajmniej raz w zyciu to przezyc. Patrze wlasnie przez okno na moja Toyote, i czuje sie jakbym byl krasnoludkiem w jakims przerosnietym lesie.
Przezylem dzis tez bardzo nietypowa atrakcje. Zostalem zaproszony podczas spaceru po Oklahoma ct na msze do tajemniczo brzmiacego First church. Od razu wyjasniam, nie, to nie jest jakas tajemnicza sekta. To po prostu nazwa lokalnego kosciola, zdaje sie ewangelicko-baptystycznego, jakos tak :)
Mowie wam rewelacja... Msza poprowadzona w super ciekawy sposob, duzo muzyki rockowo-country, super ciekawe kazanie, i przesympatyczni ludzie. Bylem tez zaproszony na outdoor party, ale moj napiety grafik kazal mi pedzic dalej...
A dalej wizyta w najwiekszym kowbojskim sklepie, poczatkowo traktowana przezmnie jako atrakcja, stala sie miejscem gdzie zostawilem troche dolarow :)
Wizyte w Oklahomie, koncze super ciekawym muzeum route 66, i opuszczam te magiczna droge kierujac sie do...Texasu :)
Plan przewiduje aby jutro zwiedzic San Antonio, oraz ... Niespodzianka :)
Jezeli ktorys stan moze dorownac Oklahomie, to licze tylko na Texas :)
Tym czasem wsiadam w moj srebrny bolid i udaje sie polykac kolejne mile ( mam ich juz 1000 na koncie)
Ps. Wczoraj przeziebilem sie w St Louis, a dzis w Elk City jest ponad 30 st...masakra
Pps. Dzis moze jeszcze kilka slow o podrozowaniu przez stany samochodem...zapraszam
sobota, 17 września 2011
Hit the road Greg :)
Dzis niestety wpis musi byc zwiezly i krotki :) jestem w motelu gdzie doba konczy sie za godzine a musze sie jeszcze odswiezyc.
Wybaczcie ale zdjecia przez jakis czas dostepne beda z linkow...pracuje nad tym, ipad nie lubi sie z blogowa galeria :)
Po niezwykle emocjonujacym wczorajszym poranku, w poludnie okazalo sie ze podroz odbede Toyota Camry 2011. No coz...nie ma tragedii. Wolalbym co prawda dodga lub forda, ale z drugiej strony jest calkiem fajnie wyposazona i pali na europejskim poziomie.
Chicago opuscilem dokladnie o 3pm, i udalem sie w kierunku St louis. O jezdzie samochodem po Stanach opowiem w nastepnym poscie. Do celu dotarlem o 9pm, pokonujac ponad 200mil. Moj stres zwiazany ze znalezieniem taniego motelu byl niepotrzebny. Udalo mi sie przespac pierwsza noc za 40$ co jak juz sie dowiedzialem jest dosyc dobra cena.
Dziekuje wam serdecznie za propozycje atrakcji St Louise. Dzieki nim zdecydowalem sie na nocne zwiedzanie centrum (niestety na typowo nocne atrakcje nie mialem sily:).
Teraz planuje udac sie do science museum a pozniej museum of transportation.
Po poludniu w planach mam jeszcze maly shopping i kieruje sie w strone Oklahomy, czesciowo przez historyczna route 66 :)
grzefu.shutterfly.com
Raz jeszcze dziekuje wam za maile. Postaram sie aby kolejne posty nie byly pisane w takim pospiechu, oraz aby zawieraly wiecej zdjec.
Ps. Widok Missisipi w nocy...przepiekny
Pps. Dzisiejsze pytanie...pojawi sie pozniej
Pozdrawiam
piątek, 16 września 2011
Juz za moment, juz za chwile...
Witam
To juz ostatni post przed rozpoczeciem wyprawy. Pierwszy pelny dzien w Chicago uplynal pod znakiem zakupow. Udalo mi sie odwedzic trzy zupelnie rozne miejsca. Bylo typowe centrum handlowe (najwieksze w Chicago), byl market odziezowy (rozne marki w jednym miejscu) i byl tez outlet. Cudownie udalo mi sie trafic na okres kiedy ubrania letnie objete sa posezonowa obnizka a zimowe przed sezonowa :) Niestety poniewaz byl to pierwszy dzien uznalem ze lepiej bedzie troche sie rozejrzec. Przy okazji przypomnialem sobie ze wszystkie produkty w usa objete sa niewidzialnym podatkiem, ktory trzeba sobie doliczyc w glowie, ubrania maja zanizona numeracje (jak milo wskoczyc znow w M:) , no i bol kiedy super tanie i fajne buty sa w outlecie akurat w odrobine za malym rozmiarze :)
Po tych odziezowych przymiarkach wybralismy sie na typowy amerykanski stejk :)
Jedzonko bylo wyborne, ale ilosc jedzenia przypadajaca na porcje jest przerazajaca :) w zasadzie to nawet teraz po uplywie 14h wciaz jestem syty :)
A teraz powoli mentalnie dojrzewam do wlasnych 4 kolek w tym zmotoryzowanym kraju. Pierwszy dzien road tripu to ok. 4-5 h jazdy do St Louise, gdzie zamierzam spedzic noc. Czuje sie odrobine zestresowany faktem, ze musze od dzis sam zapewnic sobie nocleg, wyzywienie, atrakcje, paliwo, zakupy itd
Oby podrozowanie po tym kraju okazalo sie tak proste jak to zapamietalem :)
Jak wszystko pojdzie dobrze to moze juz jutro przeczytacie i zobaczycie relacje z pierwszego dnia.
Ps. Dzis mam dla was prosbe o rade. Na stronie ponizej macie 25 najwiekszych atrakcji St Louise. Wyobrazcie sobie ze jestescie tutaj zamiast mnie i wybierzcie 3 :)
http://explorestlouis.com/visit-explore/discover/25-things-to-do-in-st-louis/
Dla najaktywniejszych upominki :) propozycje slijcie na moj email g.fugowski(malpka)gmail.com
Pozdrawiam i zycze milego weekendu :)
Ps. Poprzednie pytanie najszybciej rozwiazal Michal :) ale sprawa jest jeszcze nierozstrzygnieta bo podobno w Pyrzowicach byl tez Jerzy Miller :)
Pps. Zakochalem sie w Ipadzie :p
To juz ostatni post przed rozpoczeciem wyprawy. Pierwszy pelny dzien w Chicago uplynal pod znakiem zakupow. Udalo mi sie odwedzic trzy zupelnie rozne miejsca. Bylo typowe centrum handlowe (najwieksze w Chicago), byl market odziezowy (rozne marki w jednym miejscu) i byl tez outlet. Cudownie udalo mi sie trafic na okres kiedy ubrania letnie objete sa posezonowa obnizka a zimowe przed sezonowa :) Niestety poniewaz byl to pierwszy dzien uznalem ze lepiej bedzie troche sie rozejrzec. Przy okazji przypomnialem sobie ze wszystkie produkty w usa objete sa niewidzialnym podatkiem, ktory trzeba sobie doliczyc w glowie, ubrania maja zanizona numeracje (jak milo wskoczyc znow w M:) , no i bol kiedy super tanie i fajne buty sa w outlecie akurat w odrobine za malym rozmiarze :)
Po tych odziezowych przymiarkach wybralismy sie na typowy amerykanski stejk :)
Jedzonko bylo wyborne, ale ilosc jedzenia przypadajaca na porcje jest przerazajaca :) w zasadzie to nawet teraz po uplywie 14h wciaz jestem syty :)
A teraz powoli mentalnie dojrzewam do wlasnych 4 kolek w tym zmotoryzowanym kraju. Pierwszy dzien road tripu to ok. 4-5 h jazdy do St Louise, gdzie zamierzam spedzic noc. Czuje sie odrobine zestresowany faktem, ze musze od dzis sam zapewnic sobie nocleg, wyzywienie, atrakcje, paliwo, zakupy itd
Oby podrozowanie po tym kraju okazalo sie tak proste jak to zapamietalem :)
Jak wszystko pojdzie dobrze to moze juz jutro przeczytacie i zobaczycie relacje z pierwszego dnia.
Ps. Dzis mam dla was prosbe o rade. Na stronie ponizej macie 25 najwiekszych atrakcji St Louise. Wyobrazcie sobie ze jestescie tutaj zamiast mnie i wybierzcie 3 :)
http://explorestlouis.com/visit-explore/discover/25-things-to-do-in-st-louis/
Dla najaktywniejszych upominki :) propozycje slijcie na moj email g.fugowski(malpka)gmail.com
Pozdrawiam i zycze milego weekendu :)
Ps. Poprzednie pytanie najszybciej rozwiazal Michal :) ale sprawa jest jeszcze nierozstrzygnieta bo podobno w Pyrzowicach byl tez Jerzy Miller :)
Pps. Zakochalem sie w Ipadzie :p
czwartek, 15 września 2011
First day of American Dream :)
Witam.
Od dzis blog bedzie bardziej osobisty, tak wiec przechodzimy na "Ty", i generalnie bedzie bardziej subiektywnie, emocjonalnie i z poczuciem humoru.
Dziennik pokladowy dzien pierwszy.
Przygode ze Stanami rozpoczalem planowo od lotu z Katowic do Chicago przez Frankfurt.
W Katwicach powialo wielka polityka. Tuz przed startem mojego lotu, na pasie pojawil sie rzadowy...zapomnialem nazwy , ale nie JAK ani Tupolew :) BOR, duzo policji, i ogolny paraliz terminala A to pikus w porwnaniu z obecnoscia ktoregos z naszych wybrancow.
UWAGA konkurs...amerykanska niespodzianka dla pierwszej osoby ktora powie mi kto znany ladowal wczoraj rano na konferencji o lotnictwie cwyilnym w Pyrzowicach :)
Dalej bylo juz spokojnie. Przesiadka we Frankfurcie (najwiekszy port przesiadkowy w Europie robi kolosalne wrazenie, szczegolnie po wizycie w Pyrzowicach). Cala przesiadka minela jednak nadzwyczaj spokojnie. Zawiodlem sie nieco cenami perfum na bezclowce...ale za to winie Rostowskiego i mega wysoka cene Euro :P
Samolot ktorym lecialem to typowy filmowy Boeing 747-400 (ten z garbem).
Niestety tutaj miala miejsce pierwsza przykra...wroc jestem optymista...mialem nowe interesujace doswiadczenie. Poniewaz Chicago (podobnie jak NYC) jest kolebka imigracji, samolot przypominal nieco 3 klase Titanica :) Mnostwo ludzi ktorzy przy zerowej umiejetnosci poslugiwania sie jezykiem angielskim lecieli realziwoac swoj amerykanski sen. Zaowocowalo to placzem dzieci, niezbyt przyjemnym zapachem w samolocie i...wszystkimi miejscami zarezerwowanymi !!! :)
No coz...polecem nastepnym razem buisness class, moze poznam swoja Kate Winslet :)
W samolocie lufthansy tradycyjnie niezla obsluga i swietne jedzenie :)
Po przylocie kolejna niemila niespodzianka...kolejka na godzine do odprawy dla gosci :) To pierwszy moment w ktorym poczulem, ze milo byloby byc us citizen :)
Ale przynajmniej mialem okazje posluchac hiszpanskiego, chinskiego, rosyjskiego i polskiego rownoczesnie :)
W stanach moge przebywac do Marca 2012 :) To podobno jeden z lepszych wynikow, bo zazwyczaj 3 miesiace sie dostaje :) Mhm...pokusa spedzenia pol roku w Stanach jest kuszaca :)
Dalej juz z gorki...lotnisko...restauracja...pierwsza noc w Chicago. A dzis rano zero Jest laga ( dokladnie obmyslilem to, dlatego nie spalem w samolocie:)
Dzis rozpoczynam wiekie zakupy (do Stanow przylecialem z 3 tshirtami, i para jeansow). A jutro wielki dzien...pierwszy dzien ROAD TRIP...zaczynamy w Chicago...pierwszy przystanek najprawdopodobniej w St Louise, i Springfield (tam bede szukal Homera Simpsona).
Ale o tym juz jutro
PS. Sponsorem relacji z ROAD TRIP 2011 jest firma Renoma Gliwice :) ktora na czas wyprawy udostepnia mi nowiutkiego Ipada :)
PPS. Przepraszam za brak polskich liter, literowki i zla skladnie...blog pisany jest w pospiechu na kolanie...sorry gregory :)
Od dzis blog bedzie bardziej osobisty, tak wiec przechodzimy na "Ty", i generalnie bedzie bardziej subiektywnie, emocjonalnie i z poczuciem humoru.
Dziennik pokladowy dzien pierwszy.
Przygode ze Stanami rozpoczalem planowo od lotu z Katowic do Chicago przez Frankfurt.
W Katwicach powialo wielka polityka. Tuz przed startem mojego lotu, na pasie pojawil sie rzadowy...zapomnialem nazwy , ale nie JAK ani Tupolew :) BOR, duzo policji, i ogolny paraliz terminala A to pikus w porwnaniu z obecnoscia ktoregos z naszych wybrancow.
UWAGA konkurs...amerykanska niespodzianka dla pierwszej osoby ktora powie mi kto znany ladowal wczoraj rano na konferencji o lotnictwie cwyilnym w Pyrzowicach :)
Dalej bylo juz spokojnie. Przesiadka we Frankfurcie (najwiekszy port przesiadkowy w Europie robi kolosalne wrazenie, szczegolnie po wizycie w Pyrzowicach). Cala przesiadka minela jednak nadzwyczaj spokojnie. Zawiodlem sie nieco cenami perfum na bezclowce...ale za to winie Rostowskiego i mega wysoka cene Euro :P
Samolot ktorym lecialem to typowy filmowy Boeing 747-400 (ten z garbem).
Niestety tutaj miala miejsce pierwsza przykra...wroc jestem optymista...mialem nowe interesujace doswiadczenie. Poniewaz Chicago (podobnie jak NYC) jest kolebka imigracji, samolot przypominal nieco 3 klase Titanica :) Mnostwo ludzi ktorzy przy zerowej umiejetnosci poslugiwania sie jezykiem angielskim lecieli realziwoac swoj amerykanski sen. Zaowocowalo to placzem dzieci, niezbyt przyjemnym zapachem w samolocie i...wszystkimi miejscami zarezerwowanymi !!! :)
No coz...polecem nastepnym razem buisness class, moze poznam swoja Kate Winslet :)
W samolocie lufthansy tradycyjnie niezla obsluga i swietne jedzenie :)
Po przylocie kolejna niemila niespodzianka...kolejka na godzine do odprawy dla gosci :) To pierwszy moment w ktorym poczulem, ze milo byloby byc us citizen :)
Ale przynajmniej mialem okazje posluchac hiszpanskiego, chinskiego, rosyjskiego i polskiego rownoczesnie :)
W stanach moge przebywac do Marca 2012 :) To podobno jeden z lepszych wynikow, bo zazwyczaj 3 miesiace sie dostaje :) Mhm...pokusa spedzenia pol roku w Stanach jest kuszaca :)
Dalej juz z gorki...lotnisko...restauracja...pierwsza noc w Chicago. A dzis rano zero Jest laga ( dokladnie obmyslilem to, dlatego nie spalem w samolocie:)
Dzis rozpoczynam wiekie zakupy (do Stanow przylecialem z 3 tshirtami, i para jeansow). A jutro wielki dzien...pierwszy dzien ROAD TRIP...zaczynamy w Chicago...pierwszy przystanek najprawdopodobniej w St Louise, i Springfield (tam bede szukal Homera Simpsona).
Ale o tym juz jutro
PS. Sponsorem relacji z ROAD TRIP 2011 jest firma Renoma Gliwice :) ktora na czas wyprawy udostepnia mi nowiutkiego Ipada :)
PPS. Przepraszam za brak polskich liter, literowki i zla skladnie...blog pisany jest w pospiechu na kolanie...sorry gregory :)
sobota, 10 września 2011
Rozmowa z konsulem...czyli nie taki diabeł straszny...
Na początku wypada przeprosić za długo nieobecność, od teraz obiecuje systematyczność :)
Ok...wrócę jeszcze do tematu rozmowy z konsulem, czyli ostatniej części zdobywania wizy.
Wielu osobom ta część sprawia najwięcej trudności, i mają w stosunku do niej największe obawy. W rzeczywistości nie jest tak najgorzej (chociaż odrobinę stresu przeżywa chyba każdy).
Amerykanie stosując procedurę wizową, pragną zdobyć o nas jak najwięcej informacji. Nie wiem czy wiecie, ale od jakiegoś czasu, nawet obywatele krajów objęci ruchem bezwizowym, muszą wypełniać formularze dotyczące ich pobytu w USA (adres, cel wizyty, itd).
Polaków dodatkowo sprawdza się pod kątem ich ewentualnego nielegalnego przedłużenia pobytu. I tutaj pojawia się właśnie funkcja rozmowy z konsulem. Jego celem jest rozpoznanie, czy przypadkiem nie planujecie odrobinę "przedłużyć" wasz pobyt.
Waszym celem jest udowodnienie mu , że jedziecie do Stanów w celach czysto rozrywkowych.
Rozmowa zazwyczaj obejmuje 3 pytania.
"Co zamierzasz robić w Stanach" ? - bez komentarza
"Czy masz rodzinę w Stanach" ? - no cóż bliska rodzina zazwyczaj sprawia, że konsul może uznać, że macie się u kogo zaczepić, ale lepiej tego nie ukrywać
"Czym zajmujesz się w Polsce" ? - najważniejsze pytanie. Musicie teraz udowodnić, że wasza sytuacja w kraju nie zmusza was do wyjazdu emigracyjnego.
Rozmowę można prowadzić zarówno po polsku jak i po angielsku (podobno angielski pomaga). Przede wszystkim należy zachowywać się naturalnie, być szczerym, i w miarę zrelaksowanym. Z takim podejściem, jasnymi planami co do pobytu w Stanach i w miarę stabilnej sytuacji zawodowej w Polsce, o wizę nie ma się co obawiać.
Pamiętajcie, że w Polsce odrzucają ok 8 % wniosków, a są to zazwyczaj wnioski górali, którzy posiadają rodziny w Stanach, i Kalifornijskie słońce raczej nie jest im w głowie :) Zatrudnieni, angielskojęzyczni Polacy, którzy ładnie przedstawią cel wizyty, praktycznie zawsze otrzymują wizę.
I tyle na dziś.
Już wkrótce zapraszam na relacje z AMERICAN ROAD TRIP 2011
Ok...wrócę jeszcze do tematu rozmowy z konsulem, czyli ostatniej części zdobywania wizy.
Wielu osobom ta część sprawia najwięcej trudności, i mają w stosunku do niej największe obawy. W rzeczywistości nie jest tak najgorzej (chociaż odrobinę stresu przeżywa chyba każdy).
Amerykanie stosując procedurę wizową, pragną zdobyć o nas jak najwięcej informacji. Nie wiem czy wiecie, ale od jakiegoś czasu, nawet obywatele krajów objęci ruchem bezwizowym, muszą wypełniać formularze dotyczące ich pobytu w USA (adres, cel wizyty, itd).
Polaków dodatkowo sprawdza się pod kątem ich ewentualnego nielegalnego przedłużenia pobytu. I tutaj pojawia się właśnie funkcja rozmowy z konsulem. Jego celem jest rozpoznanie, czy przypadkiem nie planujecie odrobinę "przedłużyć" wasz pobyt.
Waszym celem jest udowodnienie mu , że jedziecie do Stanów w celach czysto rozrywkowych.
Rozmowa zazwyczaj obejmuje 3 pytania.
"Co zamierzasz robić w Stanach" ? - bez komentarza
"Czy masz rodzinę w Stanach" ? - no cóż bliska rodzina zazwyczaj sprawia, że konsul może uznać, że macie się u kogo zaczepić, ale lepiej tego nie ukrywać
"Czym zajmujesz się w Polsce" ? - najważniejsze pytanie. Musicie teraz udowodnić, że wasza sytuacja w kraju nie zmusza was do wyjazdu emigracyjnego.
Rozmowę można prowadzić zarówno po polsku jak i po angielsku (podobno angielski pomaga). Przede wszystkim należy zachowywać się naturalnie, być szczerym, i w miarę zrelaksowanym. Z takim podejściem, jasnymi planami co do pobytu w Stanach i w miarę stabilnej sytuacji zawodowej w Polsce, o wizę nie ma się co obawiać.
Pamiętajcie, że w Polsce odrzucają ok 8 % wniosków, a są to zazwyczaj wnioski górali, którzy posiadają rodziny w Stanach, i Kalifornijskie słońce raczej nie jest im w głowie :) Zatrudnieni, angielskojęzyczni Polacy, którzy ładnie przedstawią cel wizyty, praktycznie zawsze otrzymują wizę.
I tyle na dziś.
Już wkrótce zapraszam na relacje z AMERICAN ROAD TRIP 2011
czwartek, 16 czerwca 2011
USA i Problem wizowy
Witam
Tytuł posta brzmi jak nagłówek artykułu w jakiejś poważnej gazecie :) ale będzie krótko o tym jak załatwić wizę, ile to będzie kosztowało, i czy faktycznie jest to takie trudne :)
Skoro już zdecydowałem się na wyjazd do USA, pora wykonać pierwszy krok, i uzyskać papierek który pozwoli nam udać się do Stanów.
I tutaj pojawia się pierwszy dylemat. Od jakiś 4 lat mówi się coraz głośniej o zniesieniu wiz dla polaków. Najczęściej temat "wypływa" kiedy premier lub prezydent udają się z wizytą do USA, lub prezydent Obama przylatuje do nas.
Po co mi więc wiza, skoro lada dzień będzie to niepotrzebny "gadżet" w paszporcie ?
Odpowiedź jest prosta...ja czekałem na zniesienie 4 lata, i nikt nie wie ile to jeszcze potrwa, a młodość ucieka :)
A jak załatwić wizę ? Sprawa jest wbrew pozorom banalnie prosta.
Najpierw trzeba udać się do fotografa i wykonać zdjęcie do wizy usa. Koszt kilkanaście złotych. Warto jednak poprosić fotografa o wersje elektroniczną !!!
Na stronie ambasady znajdziecie link do wniosku ds-160. Wniosek jest dosyć skomplikowany, i radzę przygotować się do niego rzetelnie, oszczędzi wam to biegania po mieszkaniu i szukania papierów.
Co warto mieć przed kliknięciem w DS-160:
1. Wersje elektroniczną zdjęcia wizowego. Czasem są problemy z jego załadowaniem do formularza, ale warto próbować kilka razy.
2.Paszport, ewentualny bilet lotniczy (nie polecam kupowania biletu przed uzyskaniem wizy)
3. Dane osobowe, adres i telefon osoby do której lecimy. Względnie adres hotelu. Trochę głupi punkt, ale niestety amerykanie chcą wiedzieć gdzie będziemy, przynajmniej po przylocie :)
4.Dane naszego obecnego pracodawcy i poprzednich. To znacznie uwiarygodni nasze podanie
5. Dane szkoły którą ukończyliśmy...j.w.
6. Dobrze przeglądnąć paszport i zobaczyć gdzie byliśmy już za granicą. We wniosku jest pytanie o odwiedzane kraje. Jeżeli "zapomnimy" sobie o naszej wakacyjnej podróży do Egiptu, ktoś może to uznać za świadome kłamstwo, a wiadomo jak amerykanie postrzegają dziś obecność w krajach arabskich.
Polecam ZAWSZE zapisywać każdą stronę wniosku wizowego. Serwer bardzo często wylogowuje, i nie wyobrażam sobie miny kogoś kto po 2h mozolnego wypełniania formularza straci wszystkie dane :)
Ok. Wniosek wypełniony? Podsumowanie wydrukowane? Najtrudniejsze macie za sobą :)
Teraz pora wykonać telefon pod wskazany numer i połączyć się z pracownikiem konsulatu i umówić na spotkanie (mówią po polsku).
Na spotkanie zazwyczaj można się umówić z tygodniowym lub większym wyprzedzeniem.
Po rozmowie trzeba wydrukować ze strony ambasady formularz płatności i koniecznie zapłacić go na poczcie lub w banku. Nie wolno dokonywać przelewów elektronicznych !!!
Jeśli więc pójdziecie dziś do fotografa, a wieczorem wypełnicie wniosek. To już w przyszłym tygodniu możecie stać pod brama ambasady :)
No właśnie...brama ambasady :) Warto pojawić się tam maksymalnie 5-10 min przed czasem. W przeciwnym razie czekają was głupie pytania w stylu ..." która grupa wchodzi?". Przed ambasadą jest gość który zbierze od was formularze, zdjęcia i potwierdzenia opłat, dostaniecie numerek i można iść do środka :)
Niestety nie polecam zabierania ze sobą ŻADNYCH sprzętów elektronicznych, telefon np trzeba zdeponować we własnym zakresie (w restauracji obok za drobną opłatą wam je przechowają).
W środku, udacie się do pomieszczenia przypominającego "pocztę" i tam należy cierpliwie czekać na wyczytanie swojego nazwiska.
Podchodząc do okienka poproszeni będziecie o paszport, i potwierdzenie opłaty. Pani zeskanuje wam odciski palców i dostaniecie numerek :)
Z tym numerkiem idziecie do poczekalni i cierpliwie czekacie na przywołanie was po numerku :)
I teraz najbardziej stresująca część...rozmowa z konsulem.
...ale o ty innym razem :P
Tytuł posta brzmi jak nagłówek artykułu w jakiejś poważnej gazecie :) ale będzie krótko o tym jak załatwić wizę, ile to będzie kosztowało, i czy faktycznie jest to takie trudne :)
Skoro już zdecydowałem się na wyjazd do USA, pora wykonać pierwszy krok, i uzyskać papierek który pozwoli nam udać się do Stanów.
I tutaj pojawia się pierwszy dylemat. Od jakiś 4 lat mówi się coraz głośniej o zniesieniu wiz dla polaków. Najczęściej temat "wypływa" kiedy premier lub prezydent udają się z wizytą do USA, lub prezydent Obama przylatuje do nas.
Po co mi więc wiza, skoro lada dzień będzie to niepotrzebny "gadżet" w paszporcie ?
Odpowiedź jest prosta...ja czekałem na zniesienie 4 lata, i nikt nie wie ile to jeszcze potrwa, a młodość ucieka :)
A jak załatwić wizę ? Sprawa jest wbrew pozorom banalnie prosta.
Najpierw trzeba udać się do fotografa i wykonać zdjęcie do wizy usa. Koszt kilkanaście złotych. Warto jednak poprosić fotografa o wersje elektroniczną !!!
Na stronie ambasady znajdziecie link do wniosku ds-160. Wniosek jest dosyć skomplikowany, i radzę przygotować się do niego rzetelnie, oszczędzi wam to biegania po mieszkaniu i szukania papierów.
Co warto mieć przed kliknięciem w DS-160:
1. Wersje elektroniczną zdjęcia wizowego. Czasem są problemy z jego załadowaniem do formularza, ale warto próbować kilka razy.
2.Paszport, ewentualny bilet lotniczy (nie polecam kupowania biletu przed uzyskaniem wizy)
3. Dane osobowe, adres i telefon osoby do której lecimy. Względnie adres hotelu. Trochę głupi punkt, ale niestety amerykanie chcą wiedzieć gdzie będziemy, przynajmniej po przylocie :)
4.Dane naszego obecnego pracodawcy i poprzednich. To znacznie uwiarygodni nasze podanie
5. Dane szkoły którą ukończyliśmy...j.w.
6. Dobrze przeglądnąć paszport i zobaczyć gdzie byliśmy już za granicą. We wniosku jest pytanie o odwiedzane kraje. Jeżeli "zapomnimy" sobie o naszej wakacyjnej podróży do Egiptu, ktoś może to uznać za świadome kłamstwo, a wiadomo jak amerykanie postrzegają dziś obecność w krajach arabskich.
Polecam ZAWSZE zapisywać każdą stronę wniosku wizowego. Serwer bardzo często wylogowuje, i nie wyobrażam sobie miny kogoś kto po 2h mozolnego wypełniania formularza straci wszystkie dane :)
Ok. Wniosek wypełniony? Podsumowanie wydrukowane? Najtrudniejsze macie za sobą :)
Teraz pora wykonać telefon pod wskazany numer i połączyć się z pracownikiem konsulatu i umówić na spotkanie (mówią po polsku).
Na spotkanie zazwyczaj można się umówić z tygodniowym lub większym wyprzedzeniem.
Po rozmowie trzeba wydrukować ze strony ambasady formularz płatności i koniecznie zapłacić go na poczcie lub w banku. Nie wolno dokonywać przelewów elektronicznych !!!
Jeśli więc pójdziecie dziś do fotografa, a wieczorem wypełnicie wniosek. To już w przyszłym tygodniu możecie stać pod brama ambasady :)
No właśnie...brama ambasady :) Warto pojawić się tam maksymalnie 5-10 min przed czasem. W przeciwnym razie czekają was głupie pytania w stylu ..." która grupa wchodzi?". Przed ambasadą jest gość który zbierze od was formularze, zdjęcia i potwierdzenia opłat, dostaniecie numerek i można iść do środka :)
Niestety nie polecam zabierania ze sobą ŻADNYCH sprzętów elektronicznych, telefon np trzeba zdeponować we własnym zakresie (w restauracji obok za drobną opłatą wam je przechowają).
W środku, udacie się do pomieszczenia przypominającego "pocztę" i tam należy cierpliwie czekać na wyczytanie swojego nazwiska.
Podchodząc do okienka poproszeni będziecie o paszport, i potwierdzenie opłaty. Pani zeskanuje wam odciski palców i dostaniecie numerek :)
Z tym numerkiem idziecie do poczekalni i cierpliwie czekacie na przywołanie was po numerku :)
I teraz najbardziej stresująca część...rozmowa z konsulem.
...ale o ty innym razem :P
wtorek, 14 czerwca 2011
Pierwsze szkice :)
Pomysł tego wyjazdu narodził się praktycznie zaraz po powrocie ze Stanów w 2008 roku.
Zafascynowany Ameryką, obiecałem sobie "jeszcze tu wrócę", i po 3 latach wszystko wskazuje, że tak się stanie.
W 2008 roku udało mi się odbyć całkiem sympatyczną wycieczkę, podczas której zwiedziłem stolicę, Florydę, wyspy Bahamas, Chicago i Nowy Jork. Brakowało mi jednak tej "prawdziwej" ameryki z filmów, czyli długich szos na pustyni, rednecków, przydrożnych moteli, i kapeluszy :)
W tym roku postanowiłem nadrobić braki.
Plan zakłada przylot do Chicago 14 września, i zaraz po weekendzie wsiadam w samochód i jadę na południe w kierunku Florydy.
Poniżej znajdziecie mój pierwszy roboczy szkic trasy.
Pokaż Wskazówki dotyczące dojazdu do Chicago, IL, USA na większej mapie
Zafascynowany Ameryką, obiecałem sobie "jeszcze tu wrócę", i po 3 latach wszystko wskazuje, że tak się stanie.
W 2008 roku udało mi się odbyć całkiem sympatyczną wycieczkę, podczas której zwiedziłem stolicę, Florydę, wyspy Bahamas, Chicago i Nowy Jork. Brakowało mi jednak tej "prawdziwej" ameryki z filmów, czyli długich szos na pustyni, rednecków, przydrożnych moteli, i kapeluszy :)
W tym roku postanowiłem nadrobić braki.
Plan zakłada przylot do Chicago 14 września, i zaraz po weekendzie wsiadam w samochód i jadę na południe w kierunku Florydy.
Poniżej znajdziecie mój pierwszy roboczy szkic trasy.
Pokaż Wskazówki dotyczące dojazdu do Chicago, IL, USA na większej mapie
Trudne początki :)
Nie sądziłem , że doczekam takiego dnia w którym założę pierwszego w życiu bloga :)
Ok, może krótko wyjaśnię o czym będę tu pisał.
Blog ten będzie moim dziennikiem podróży po Stanach, którą zamierzam odbyć we wrześniu 2011 roku. Planuje tu opisać swój plan przygotowania do wyprawy, ewentualne problemy, trasę którą chcę pokonać, i najważniejsze miejsca które chce odwiedzić.
Dlaczego Blog ? Liczę, na wskazówki czytających odnośnie przygotowania trasy i miejsc które trzeba zobaczyć. Może kogoś uda mi się zachęcić do wyjazdu na ten piękny kontynent. A po podróży, będzie to fajna pamiątka (wierzę, że uda mi się pisać posty również ze Stanów:) )
Ok...to zaczynamy :)
Ok, może krótko wyjaśnię o czym będę tu pisał.
Blog ten będzie moim dziennikiem podróży po Stanach, którą zamierzam odbyć we wrześniu 2011 roku. Planuje tu opisać swój plan przygotowania do wyprawy, ewentualne problemy, trasę którą chcę pokonać, i najważniejsze miejsca które chce odwiedzić.
Dlaczego Blog ? Liczę, na wskazówki czytających odnośnie przygotowania trasy i miejsc które trzeba zobaczyć. Może kogoś uda mi się zachęcić do wyjazdu na ten piękny kontynent. A po podróży, będzie to fajna pamiątka (wierzę, że uda mi się pisać posty również ze Stanów:) )
Ok...to zaczynamy :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)