http://www.youtube.com/watch?v=Nuyp8ChZAew

wtorek, 27 września 2011

Kaprysna Floryda, i weekend pod znakiem futbolu, oczywiscie amerykanskiego...

Witam was po weekendowej przerwie. Chyba pora abym opowiedzial jak mi sie udal sloneczny relaks, i moze po krotce opowiem wam co tam ciekawego widzialem w tym roku ( to moja druga wizyta w tym magicznym stanie, poprzednio w 2008, spedzilem tam 10 cudownych dni, i odwiedzilem Miami, Key West, Sarasote, Orlando, i wiele wiecej. Odbylem tam tez mini roadtrip mustangiem cabrio, ktora wspominam z rumiencami do dzis)

W tym roku wycieczke zaczalem od malowniczej Panama City beach. To cudowny kurort na polnocy stanu, polozony nad zatoka meksykanska. Miejscowosc bardzo amerykanska, gdyz praktycznie wszyscy turysci to amerykanie (europejczycy chetniej wybieraja rejony Orlando, i Miami).
tam tez widzialem delfiny, plywajace sobie zupelnie naturalnie, jak nasze sledzie w baltyku :)

Niestety w tym roku mialem nieco mniej szczescia do pogody. O Huraganach, pisalem juz kilka postow temu. Oczywiscie uzbrojony w huriccane tracker, wiedzialem ze nie grozi mi ten zywiol (w pazdzierniku, huragany raczej omijaja juz usa), nie przewidzialem natomiast tropikalnej pory deszczowej, ktora zawedrowala nad Floryde, tuz przed moim przybyciem. Nie jest to oczywiscie nic zwiazanego z deszczowa pogoda nad Baltykiem :) jest niesamowicie goraco i parno, lokalne przejasnienia, sprawiaja ze bez problemu mozna sie opalic. Tzreba byc jednak nastawionym na bardzo bardzo intensywne i przelotne opady deszczu :)
W zasadzie to powinienem byc rozczarowany ta pogoda, ale tropikalny klimat, to tez swego rodzaju atrakcja :)

Od piatku do niedzieli , nocowalem u kuzyna, ktorego serdecznie pozdrawiam :) tradycyjnie juz, byl bardzo goscinny, jezdzilismy razem na moja ukochana siesta beach, w Sarasocie, ogladalismy NFL, i jadalismy bardzo amerykanskie przysmaki (omlet, kraby, homary, krewetki, zeberka bbq, itd). Mozna powiedziec weekend w pelni udany :) opalenizny spodziewalem sie co prawda wiekszej, ale z drugiej strony, umiarkowana ilosc slonca sprawila ze oszczedzilem sobie oparzenia, wiec licze, ze brazowa skora utrzyma sie nieco dluzej :)

W poniedzialek, postanowilem, juz samotnie, udac sie najpierw na ukochana Siesta beach (plaze na poludnie od Tampy, uznawane sa za najpiekniejsze w usa, tuz obok tych Hawaiskich). chwila relaksu na sloneczku, i wyprawa do rownie pieknego Clearwater. Niestety docierajac tam zastal mnie juz powazny deszcz i zupelny brak slonca :(
Postanowilem jednak udac sie do tajemniczo brzmiacego parku narodowego...honeymoon bay lub island.

To byl zdecydowanie dobry wybor. W zaden sposob nie przypomina to parku znanego nam z polski. Po zaplaceniu wstepu (4$) moglem swobodnie jezdzic (sic!) po terenie calego parku. Przypomina to troche scene z Parku Jurajskiego, gdzie w podobnej scenerii ( i deszczu) jedziecie waska uliczka, a wszedzie dookola prawdziwa dzungla :) mnostwo dziwnych ptakow, i innych stworzonek, a po bokach parkingi, i drogi prowadzace na plaze. Plaza byla niesamowita. Jako ze jest to rezerwat przyrody, mnostwo tam dzikich ptakow, muszli, i innego rodzaju przyrody :) ciekawa jest historia wyspy, ktora poczatkowo zasiedlona przez indian, potem skolonizowana przez nasyepcow kolumba, w 1940 roku zostala wykupiona przez buisnessmana z Nowego Jorku. Ten postanowil tam stworzyc luksusowy kurort dla turystow, a zeby naglosnic nieco sprawe oglosil, ze przyjmie za darmo wszystkich nowozencow (stad nazwa wyspy). Po dwoch latach zaprzestal tej promocji, ale nazwa pozostala. Z czasem przeksztalcono wyspe w park narodowy, dzieki czemu odzyskalo nieco dziewiczy klimat. Nie jest to jednak zupelnie dzikie miejsce, wokol plazy mnostwo lawek, bujanych lozek, dwie piekne kawiarnie, i przedewszystkim niesmaowita plaza. Fakt, ze padalo, sprawil , iz podjalem meska decyzje o powrocie do tego miejsca, w blizej nieokreslonej przyszlosci, z blizej nieokreslona partnerka :)

Po opuszczeniu wyspy udalem sie juz we 'wlasciwa' wyprawe, robiac jeszcze krotka przerwe w pieknym doku, gdzie tuz przy wodzie znajdowala sie moja ulubiona restauracja hooters...o niej moze kiedy indziej. W porcie udalo mi sie zalapac na niesmaowity zachod slonca, juz bez chmur. No i dalej wyruszylem juz w strone Atlanty :)

Zaliczylem tez ostatni 'nocleg' w strzezonej rest area (wszystkie posiadaja na Florydzie ochrone, wiec sa bardzo bezpieczne).

Pozdrawiam slonecznie wszystkich czytelnikow

Ps. Dzis wczesnym porankiem (waszego czasu) relacja z wizyty w Atlancie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz