http://www.youtube.com/watch?v=Nuyp8ChZAew

środa, 2 października 2019

"When you are going to San Francisco ..."

Cóż to za piękny dzień. Usypiając wczoraj przy dźwiękach "sto lat", i ciesząc się z życzeń urodzinowych przychodzących z Polski, przebudziłem się podczas pięknego wschodu słońca na Kalifornijskiej ziemi, i uświadomiłem sobie, że moje święto potrwa jeszcze cały dzień :) Nie żebym liczył na prezenty, czy jakieś szczególne profity, ale wiecie zapewne jak to jest w urodziny. Zawsze w tyle głowy masz nadzieje, że spotka Cię coś nieoczekiwanego, bo to przecież Twój dzień. Mój trwał prawie dwie doby :)

Tak, tak, zacząłem egoistycznie, przejdę więc szybko do tego co interesuje was najbardziej ...

Dzisiaj zaplanowaliśmy się rozdzielić na kilka dni. Część ekipy tak bardzo polubiła kalifornijskie słońce, że stanowczo odmówiła wycieczki na północ, i zdecydowali się przeczekać w kilka dni w San Francisco. W związku z tym plan zakładał wczesne odstawienie połowy rodziny F. w apartamencie, a druga połowa wraz z osobą towarzyszącą, podjęła się spektakularnej próby zobaczenia wszystkich "Must see" w jeden dzień. Zaraz się przekonacie czy się udało, i jak wiele wysiłku to wymagało :)



Pierwszą przeciwnością losu były poranne korki wielkiego miasta. Pomimo faktu, że GPS zapewniał nas , że o 9 będziemy się już cieszyli zwiedzaniem, do punktu docelowego dotarliśmy z 2 godzinami opóźnienia. Znalezienie miejsca gdzie bezpiecznie można zostawić auto wypełnione mieniem przesiedleńczym również nie jest proste (plagą w SF są wybite szyby w autach).
Ostatecznie udało nam się znaleźć łaskawce, który zgodził się przechować naszego Forda za drobną opłatą, pod warunkiem, że wrócimy przed 16 (nie udało się :) ).



Plan zwiedzania również nie był prosty gdyż łączył sporo oddalonych od siebie punktów będących kompromisem życzeń pani K i moim :) Gdy do tego dodacie fakt, że SF jest głównie górzyste, to macie przepis na odwodnienie, mroczki przed oczami i skrajne wyczerpanie.



Zaczęło się od tzw. Painted Ladies, czyli malowniczych domków na wzgórzu w centrum SF (znanych z serialu "Wielka Chata"). Potem szybki spacer do China town i wizyta w największej na świecie fabryce ciasteczek z wróżbą. Zaraz obok jest Little Italy, więc obowiązkowo pizza (w koncu na liczniku jest już prawie 7 km spaceru po górach).
Posileni zaliczamy kolejno wizytę w Towns Hall, Financial District, i Down town z ekskluzywnymi sklepami.



Na koniec nie można odmówić sobie spaceru nad zatokę i wizytę w kultowym pier 39. Panna K jest znaną miłośniczką fok, więc oglądanie śmierdzieli (naprawdę cuchną) było obowiązkowe (acz urocze i interesujące).



Pamiętacie jak mówiłem o magii urodzin ? Ta spotkała mnie w pier 39 w postaci fantastycznego lunchu w postaci wyśmienitej Fish&Chips. Tak to dzięki pannie K :)



Na liczniku jet już 14 km , i niestety mocno po 16, więc korzystając z tego, że znajdujemy się w technologicznej stolicy świata, zamawiamy Ubera (mam zdjęcie jego siedziby :), szach mat taksiarze) i z pochylonymi głowami odbieramy naszego czarnego crusera.

Ale to nie koniec, słońce przecież wciąż jest na horyzoncie, więc grzechem byłoby sobie odmówić wizyty w ikonicznym Golden Gate.
Robi za drugim razem dokładnie takie samo wrażenie jak za pierwszym. Moja druga połówka może wgapywać się godzinami w cuchnące wodne lwy, a ja mógłbym godzinami siedzieć pod filarami GG i dotykać jeden z tysięcy nitów. Tożto cud techniki cywilizacji. Niestety słońce również nie podzielało mojego entuzjazmu i postanowiło mi skrócić zachwyty nad tym pięknym mostem.
Ani się obejrzałem, a już z pokładu Explorera widziałem w tylnym lusterku tą majestatyczną budowlę :(



Pisałem powyższe słowa jakiś kwadrans, nie wiem czy czuć w nich pośpiech, ale taki na pewno był dzień w SF. Wg. mnie trwał niewiele dłużej niż przelanie tych słów na bloga, więc poniekąd wyrażam zrozumienie decyzji połowy ekspedycji o przedłużeniu pobytu. Ja jednak jestem człowiekiem drogi (o czym czytalibyście przez 3 dni, skoro dało się to opowiedzieć w kwadrans :P ). Więc pisząc te słowa jestem już daleko od SF (i mam dzień opóźnienia w relacji :)

Jeszcze tylko spinając ten dzień...ponieważ plan jest napięty, zdecydowałem się pokonać jeszcze ok 300 wieczornych mil, i ty sposobem tuż przed Oregonem, ale nadal w Kalifornii przypadł nam nocleg. Trudno to zrozumieć normalnemu człowiekowi, ale mi facetowi z domieszką benzyny we krwi, taka podróż przez międzystanową drogę sprawia równie wiele przyjemności co zwiedzanie miasta.



Czas więc powoli żegnać Kalifornie ...

PS. Jak widzicie dzień był intensywny i długi, chyba zrozumiałe są teraz te opóźnienia w Blogu


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz