http://www.youtube.com/watch?v=Nuyp8ChZAew

niedziela, 6 października 2019

Pacific Coast Higway, can you imagine something better for a road trip ?

Kolejny poranek zapukał do drzwi naszego motelu. Dziś jednak to nie był zwykły moment jakich wiele, dziś musieliśmy się przygotować na naprawdę sporą dawkę jazdy, moc atrakcji, nieoczekiwane (przez niektórych) wydarzenia, i bardzo, bardzo dużo mil na liczniku.

To właśnie dziś będzie miało miejsce spektakularne połączenie dwóch rozdzielonych w San Francisco ekip, które uczcimy pierwszą i jedyną nocną jazdą.
Pewnie po raz kolejny coś tam przebąkujecie o fakcie, że post nie jest na czas. Kusiło mnie aby dwa dni jazdy połączyć w jeden długi post, ale ostatecznie stwierdziłem, że dzieje się tu za dużo żeby cokolwiek łączyć, więc formuła pozostaje bez zmian : 1 dzień = 1 post. Opóźnienie wynika natomiast z faktu, że posty zazwyczaj piszę w Motelach, a tego nie było podczas nocy z czwartku na piątek.
Jak wyglądał ten szalony czas ? O tym przekonacie się już poniżej.

Przed nami wyzwanie, musimy zjechać w ciągu dnia z okolic Portland (Oregon) do San Francisco (California) . Żeby jednak nie było prosto, nie zadowala nas zwykła międzystanowa, tylko spektakularnie piękna 101, ciągnąca się dokładnie wzdłuż Oceanu Spokojnego. Trasa liczy ponad 600 mil, ale ma charakter naszej "drogi krajowej" więc przebiega przez miasta i ma liczne ograniczenia prędkości (fakt kluczowy, ale o tym za chwile).



Zaczęło się jak z bajki, pierwszy przystanek w Depoe Bay, gdzie znajdziecie najlepszy w USA punkt obserwacji wielorybów. Najlepszy nie oznacza, że wieloryb siedzi w zatoce i macha do was ogonem, ale wg. skrupulatnie prowadzonych statystyk , średnio kilkanaście razy dziennie można tu zaobserwować największego ssaka na ziemi. Pogoda tego dnia była przeznaczona raczej dla wilków morskich. Przelotny deszcz, burze, i dosyć silny wiatr sprawiały, że ocean pokazywał swoją moc, i z całą siłą rozbijał o skalne nabrzeże tony słonej wody. Widok był przepiękny, ale utrudniał niestety obserwacje. Każdy fragment spienionej wody wyglądał jakby jakiś stwór właśnie tam wyskakiwał, i chociaż raczej nie miało to miejsca, dla dobra wycieczki zakładamy, że widzieliśmy walenia :)
W ramach dodatkowej atrakcji, mogliśmy też podziwiać ćwiczenia straży przybrzeżnej która trenowała wejście do wąskiego portu, przy tych gigantycznych falach. Pełna profeska.



Możecie powyżej łatwo zaobserwować, dlaczego dzisiejszy dzień nie będzie należał do łatwych. Coś co miało być szybkim przystankiem w małej mieścinie, zmieniło się w całkiem ciekawą atrakcję, którą zal było opuszczać po kwadransie (i pomyśleć, że liczyłem na płynny przejazd 600 mil :) ).

Z lekkim żalem opuszczaliśmy Depoe Bay, ale przed nami w ramach pocieszenia pojawiła się kolejna atrakcja. Jedna z najpiękniejszych latarni morskich w USA. Bohaterka wielu filmów (m.in. The Ring), położona tuż na stromym skalistym klifie, wysoka budowla z przełomu wieku. Jak to bywa w Ameryce, prosta atrakcja została trochę dopieszczona. Wokół latarni powstały liczne punkty widokowe, ścieżki turystyczne, i dosyć dużych rozmiarów centrum informacji turystycznej. I tak nie zabrakło jak zwykle gigantycznego sklepu z pamiątkami :)
Sama latarnia robi ogromne wrażenie, ale dla mnie jak zwykle hipnotyzujący był widok Oceanu wściekle rozbijającego  fale o strome skały. Już chyba wiem co urzeka bohaterów licznych książek i filmów którzy osiedlają się w małej nadmorskiej mieścinie godzinami obserwują ocean (chyba, że w poszukiwaniu wielorybów:) ). I tym cudownym sposobem, mijały kolejne godziny, a atrakcji wciąż nie ubywało.



Po latarni, zrobiliśmy szybki przystanek (w naszym przypadku to minimum dwa kwadranse) na jaskinie, która stanowi dom dla dziesiątek lwów morskich (ja nazywam je uparcie fokami :). Niestety te śmierdzące stworzenia również postanowiły się wybrać na wycieczkę i podobnie jak wieloryby (uważam to za zmowę) opuściły swe lokum.



Honor dzikiej zwierzyny uratowały dzikie jelenie. Jeden z przewodników wskazywał miejsce, gdzie stado liczące setki osobników od lat urządza sobie sieste w okolicy Newport, toteż amerykanie okolice ogrodzili od strony ulicy, wybudowali ławeczki, punkty widokowe, toalety, a pamiątki powstaną zapewne wkrótce :) Jelenie do oceanu miały kawałek, więc one faktycznie "siestowały".



Podróż podróżą, ale jak jest akwen wodny i polska wycieczka, to musi być plażowanie.
Pogoda odrobinę się poprawiła, więc znaleźliśmy (albo to znalazło nas) dogodne (i piękne przy okazji  )miejsce z piaszczystą plażą. Temperatura oceanu jak zwykle nie rozpieszcza (ale my wprawieni Bałtykiem )  dziarsko sprawdziliśmy poziom "mokrości" tego akwenu. Przy okazji panna K. zauważyła podobieństwa naszego miejsca do sceny z filmu "Na zawsze Twój". Czy to tam kręcili ten wyciskacz łez ? Tego nie udało nam się zweryfikować, ale zakładamy (podobnie jak z wielorybami), że to było to miejsce.



Podczas moich wielu podróży po USA i dziesiątków tysięcy kilometrów przejechanych, różnej masci samochodami, zawsze podświadomie chciałem aby tak jak na filmach usłyszeć magiczne "pull over" a w lusterku zobaczyć kaskadę czerwono-niebieskich światełek policyjnego crusera. Oczywiście nikt normalny, który lubi pieniądze (taka atrakcja jest dosyć droga), nie będzie świadomie łamał prawa, ale kiedyś pomyślałem sobie, że będzie to takie małe pocieszenie do wielkości "ticketu".

I tak oto przemierzając 101, nagle w lusterku zobaczyłem to : niebiesko - czerwone światełka, które ewidentnie zostały zapalone na mój widok.
Do złamania prawa doszło dosyć niewinnie. Jadąc z prędkością ok 70 km/h wjeżdżałem do miasteczka New Ordford, gdzie ograniczenie wynosiło jakieś 40-50 km/h. Oczywiście byłem tego świadom, ale z zasady staram sie nie hamować w takich sytuacjach zbyt gwałtownie, tylko puszczam pedał gazu i czekam aż samochód sam wytraci prędkość (tym bardziej, że nie była ona zbyt duża). Dodatkowo, skupiony byłem na odczytaniu ceny ze znaku na stacji benzynowej, i nie zwróciłem uwagi  na stojący na poboczu radiowóz szeryfa.
Autorem mojej atrakcji okazał się być grubo-ponad 60 letni szeryf miasteczka, który po chwili kulejąc, doczłapał do naszego Explorera i w dosadnych słowach wyraził niezadowolenie z zaistniałej sytuacji. Oczami wyobraźni widziałem już w ramce nad biurkiem mandat na który będę spoglądał w pracy, i liczyłem jedynie , że nie będzie on większy niż wartość Ipada :)
Niestety (lub na szczęście) widok polskiego prawa jazdy, bardzo zmartwił szeryfa, który usilnie dopytywał mnie o obecność amerykańskiego "driving license". Jego brak, oznaczał w tym wypadku pouczenie, toteż pokrywając głowę popiłem przyznałem kilkukrotnie racje panu i władcy tego miasteczka, przyznałem się do winy i wskazałem powód mojej "szaleńczej jazdy po JEGO mieście".



Te emocjonujące wydarzenie całkiem skutecznie wyciszył spektakularny zachód słońca nad jednym z punktów widokowych. Chwila ta nie była tak do końca spokojna dla mnie, ale szczegóły zachowam dla siebie, w końcu to nie pamiętnik nastolatki.

I tym sposobem właśnie dotarliśmy do granicy stanu California. Piękne skaliste wybrzeże mocno się obniżyło, temperatura się podniosła, a plaże wydłużyły. Nas zastała jednak noc i ponad 400 mil do przejechania dalszą częścią 101. Niestety nie było już powrotu na międzystanową, więc dalsza część ekspedycji musiała połączyć kilka "niepołączalnych" cech. Trzeba było podróżować szybko na drodze która roiła się od policji, być czujnym gdyż nagle wszystkie zwierzęta leśne zapragnęły udać się na plaże i ochoczo przekraczały drogę. I na końcu droga nie była tak do końca nudna, więc człowiek z zaciekawieniem oglądał mijający krajobraz.



Mógłbym w zasadzie oszczędzić sobie roboty, napisać dobranoc i PS, ale noc nie była taka do końca banalna.
Zaczęło się od tego, że higway 101 w Californi na szczęście, częściowo był drogą dwupasmową, więc mogliśmy odrobinę odrobić spóźnienia, które zgotował nam szeryf w Oregonie. Niestety odcinki jednopasmowe przebiegały w parku narodowym Redwood. Ten natomiast jest moją plamą na honorze podróżnika. W 2013 roku udałem się do niego z SF, niestety na skutek oddziaływania wrogich sił, nigdy tam nie dotarłem. Dlaczego Redwood ? To tam rośnie 90% amerykańskich sekwoi. Moim marzeniem, było ujrzeć te majestatyczne drzewa. I w zasadzie nadal chce je zobaczyć, ale w dzień. To co zobaczyłem w nocy było przerażające. Te kolosy rosły w zasadzie w linii pasa drogowego, i oczyma wyobraźni widziałem jak w jego konar wbija się nasz nie mały SUV, nie powodując żadnych uszkodzeń po stronie drzewa :)
Dodatkowo były to tak wysokie potwory, że w zasadzie nie było możliwością zobaczyć linii nieba, więc jazda przypominała jazdę przez tunel, który nie miał dachu. No i ostatnia sprawa, jest coś przerażającego w drzewie które jest aż tak ogromne. Człowiek ma przedziwne wrażenie, że z lasu o tak ogromnych konarach, może w każdej chwili wyjść jakiś przerażająco wielki zwierz. Tak tak, połowa z was właśnie ze śmiechu rozlała kawę (i ja pewnie sam bym się z tego śmiał), gdyby nie fakt, że było to naprawdę, nielogicznie przerażające.



Nie zapomniała o nas również amerykańska policja.
Jadąc w nocy, lubię często podłączyć się pod "konwój" samochodów, szczególnie na autostradzie, która nie oddziela w żaden sposób lasu od drogi. Podczas podróży w takim właśnie konwoju (3 samochody), zainteresowała się nami policja, a ja jadący jako ostatni , miałem znowu przyjemność podziwiać we wstecznym lusterku niebiesko-czerwoną kaskadę światełek. Ciśnienie skoczyło, nogi zrobiły się miękkie, a portfel jakby lżejszy. Tylko jak do diaska mam zjechać, skoro na drodze brakuje pobocza. NA szczęście drugi uczestnik konwoju, zapewne bardziej zaprawiony w bojach, zjechał na miękkie pobocze, toteż my poszliśmy jego śladami. Do dziś nie wiem, dlaczego akurat strażnik prawa i porządku wybrał sobie pojazd czołowy naszego konwoju (wszyscy jechaliśmy z tą samą prędkością), nasza dwójka została natomiast wyminięta, i dopuszczona do ponownego ruchu bez utraty dolarów. Tak, zdecydowanie Explorer vs US Police 2:0

Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, bo przygoda z policją dodała nam trochę adrenalinki, której dawka pozwoliła bezpiecznie i bez snu dojechać w miarę na czas do San Francisco. Tam czekali na nas już państwo GM, i za stosowne uznaje zakończenie dnia na tym właśnie etapie.
Musicie wiedzieć, że był to nasz tzw. dzień jazdy, czyli nocleg zapewniał nam nasz duży SUV, a obecność dwóch kierowców pozwalała jeździć w systemie zmianowym.
Co to oznaczało ?
Utah, nadchodzimy...

PS. Golden Gate w nocy jest chyba nawet jeszcze ładniejszy. Szkoda , że wjazd nim do SF jest płatny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz